Berlin na medal

Jeżeli kilka dni nie ma mnie na blogu, to prawdopodobnie jestem w Berlinie. Co za miasto!

30-40 lat temu zapewne usiłowałbym dostać się na mistrzostwa świata  w lekkiej atletyce (wszak popełniłem kiedyś książkę o igrzyskach w Monachium). Były to czasy, kiedy sport był dla nas ważny, i pisali o nim prawdziwi pisarze, jak Tadeusz Konwicki, i wybitni reporterzy. Do dziś pamiętam reportaże Ryszarda Kapuścińskiego o wybitnym dyskobolu, Piątkowskim, („Biały anioł”), a także o znanym bokserze, Leszku Drogoszu. Tytułu nie pamiętam (może ktoś przypomni?), ale jedno zdanie dobrze zapamiętałem: „Między linami ringu bokser jest sam”.

Czas leci, w sporcie nie mam szans, udałem się więc do wspaniałego gmachu Martin-Gropius-Bau, w centrum Berlina (metro Potsdamer Platz), tuż obok muru berlińskiego, gdzie czynne są dwie wspaniałe wystawy: „BAUHAUS” i „LE CORBUSIER”, obie otwarte do 4. października. Nie jestem krytykiem ani żadnym znawcą kultury, ale uważam, że każdy kulturalny człowiek – jeśli tylko może – powinien koniecznie  obie te wystawy obejrzeć. To tylko jeden dzień, a wrażeń moc. Jedno, to wiedzieć ze szkoły (jeśli w szkołach tego uczą), że Bauhaus (oficjalnie czynny w latach 1919-1933), to był najważniejszy kierunek w niemieckiej sztuce, architekturze, rzemiośle, wzornictwie  w XX wieku.

Drugie, to obejrzeć zgromadzone na wystawie dzieje najważniejszej szkoły sztuki nowoczesnej w Niemczech, szkoły, która zgromadziła takich ludzi jak Walter Gropius, Mies van der Rohe, Paul Klee, Wassily Kandinsky, Georg  Muche, Laszlo Moholy-Nagy (obficie na wystawie reprezentowany), Oskar Schlemmer, Lothar Schreyer i inni. Czegóż na tej wystawie nie ma: Manifest Bauhausu z 1919 roku, ideologia tej grupy czy szkoły, projekty architektoniczne (w tym „Katedra” Feiningera), wyroby sztuki użytkowej, owe słynne czajniki, dzbanki, a nawet „Kołyska” Kelera, „Krzesło afrykańskie”, projekt „Pomnika bohaterów” Gropiusa, meble, aż po sam koniec szkoły unicestwionej przez hitleryzm.

Wystawa jest ogromna (18 sal), chyba po raz pierwszy na tę skalę, czerpie ze zbiorów trzech instytucji niemieckich, które specjalizują się w badaniach tej szkoły  (Dessau, Weimar i Archiwum Bauhausu w Berlinie). Na parterze, w hallu, znajduje się część interaktywna wystawy, dzieci mogą budować z klocków z Bauhausu, a dorośli – obejrzeć dość drogie wydawnictwa i gadżety albo sfotografować się za darmo wsadzając głowę w zbiorowy portret słynnych artystów, którzy wywarli niezatarte piętno, a wiele z ich wzorów przetrwało do dziś. Wystawa na medal!

W tym samym budynku mieści się wystawa monograficzna jednego z największych architektów i urbanistów XX. wieku, Le Corbusier (pseudonim, faktycznie nazywał się Charles-Eduard Jeanneret, 1887-1965). W Polsce znany chyba głównie jako architekt o rozbudzonej świadomości społecznej, projektant i twórca wielkich bloków mieszkalnych („maszyna do mieszkania” w Marsylii i w Berlinie), który szukał dachu nad głową dla członków społeczeństwa masowego, na wystawie pokazany jest jako rysownik, malarz, rzeźbiarz, konstruktor, fotografik, wizjoner, światowej sławy architekt, który projektował od Rio de Janeiro, poprzez Brukselę (Pawilon Philipsa na wystawie światowej 1958),  po Moskwę (Pałac Związków) i Indie, twórca projektów willi, kościołów, gmachów rządowych, a także utopijnych projektów miast i osiedli.

Le Corbusier i Bauhaus – dwie wystawy, które świetnie się uzupełniają, obie dotyczą pierwszej połowy naszego (mam na myśli moje pokolenie) dramatycznego stulecia, obie są z pogranicza sztuki i programu społecznego, jedna pokazuje geniusz jednostki, a druga – zespołu. W sumie niezapomniane przeżycie (za 11 euro…).

To był dla mnie Berlin na medal. Na wystawie Bauhausu w niedzielę w godzinach porannych tłok był ogromny, prawie jak na stadionie olimpijskim. Po wyjściu z Martin-Gropius-Bau dowiedziałem się o medalach zdobytych przez nasze tyczkarki i miotaczy, a w pociągu powrotnym do Warszawy leżały polskie gazety: Tusk, Grad, Klich w opałach, a generał Skrzypczak nawet gorzej.

Tusk nie powinien swoim ministrom wygrażać, nie podoba mi się, że ich ciągle straszy dymisją i znajduje w tym jakąś sadystyczną przyjemność. Minister Grad jest w porządku, ale powinien był studzić gorące głowy i powiedzieć coś więcej o kunktatorach z Kataru; generał Skrzypczak zachował się fatalnie, wypowiedzi w rodzaju „Żałuję, że tego, co powiedziałem dziś, nie powiedziałem wcześniej” i „armia jest zmęczona histerią strachu i braku zaufania”, są na jego stanowisku wysoce nie w porządku. Swoim zachowaniem przypomina min. Kownackiego – miał dużo racji, ale był nie fair.

Mam nadzieję, że prezydent Kaczyński odwoła generała Skrzypczaka, tak jak min. Kownackiego. To by było na medal.