Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Gwatemala

Chętnie napisałbym o muzyce, gdyż w ciągu ubiegłego tygodnia byłem trzy razy w filharmonii (Blechacz, Pogorelic, Barenboim) i raz w operze (Traviata), ale że jestem profanem i amatorem, umiem tylko słuchać – nie będę na ten temat zabierał głosu.

Zgadzam się z Janina Paradowską, która w Superstacji powiedziała, że najważniejsze rzeczy dzieją się ostatnio w kulturze, a nie w polityce. Filharmonia pełna jest w tych dniach cudzoziemców, którzy zjechali do Warszawy na prawdziwy Festiwal Szopenowski. Ale na ten temat – czytajcie Dorotę Szwarcman.

A propos kultury, to brałem też udział w dwóch dyskusjach o książce Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. Książkę tę zdążyli już potępić m.in. abp Życiński, Władysław Bartoszewski (który porównał ja do przewodnika po domach publicznych) oraz Stefan Bratkowski, który oświadczył, że książki nie czytał i nie przeczyta. Domosławski może być szczęśliwy! Żaden autor nie miał takiej reklamy. Panie Arturze – gratuluję! Jak ja bym chciał, żeby mnie zbeształ abp Życiński! Zazdroszczę Domosławskiemu książki i potępienia. Jak słyszałem, dziś-jutro na stronach internetowych „GW” ma się ukazać jego odpowiedź na zarzuty, może ktoś z naszych blogowiczów zrobi linka (bo ja nie umiem)?

Podczas dyskusji nad książką, mój kolega, znany dziennikarz w średnim wieku (to istotne), o pokolenie młodszy ode mnie, zaczął się lekko pastwić nad Kapuścińskim, jako nad oportunistą, który układał się z systemem. Zdaniem kolegi, można było inaczej, np. Herling-Grudziński po wojnie został we Włoszech, a Andrzej Bobkowski trafił nawet do Gwatemali, gdzie zajął się modelarstwem, byle nie wracać do komunistycznej Polski. Czyli – dowodził mój młodszy kolega – można było inaczej niż Kapuściński. Czytaj – inaczej niż nasze pokolenie.

Widzę w tym duże uproszczenie i brak wiedzy o tamtych czasach. Trudno, żeby cały naród polski uciekł przed Armia Czerwoną do Neapolu. Choć Herling i Bobkowski są godni podziwu (pierwszy – za niezłomną postawę, drugi – za talent, kulturę i wszystko inne), to jednak trudno wymagać, żeby miliony Polaków poszły za nimi. Mój kolega jest przekonany, że PRL była państwem totalitarnym (do 1956 r. na pewno tak – Pass.), a jednocześnie twierdzi, że ludzie nie musieli iść na kompromisy, takie, jakie zawierał Kapuściński.

W tym rozumowaniu widzę sprzeczność. Albo PRL była krajem totalitarnym i wówczas możliwości wyboru były praktycznie żadne (poza pójściem do więzienia), albo istniał margines wolności i jakaś możliwość wyboru. Moim zdaniem na tym polegała natura systemu, że trudno było od niego uciec – nauczyciele musieli nauczać fałszywej historii, krytycy musieli przemilczać wybitnych pisarzy emigracyjnych, a w pewnych okresach, nawet i krajowych, pisarze, filmowcy, reżyserzy i dziennikarze musieli poddawać swoje utwory cenzurze, kolaudacji z udziałem czynników partyjnych, paszporty wydawała policja itd., itp.

Jak słusznie zauważył prof. Marcin Kula w Radiu TOK FM (program Romana Kurkiewicza „Pod tytułem”), do czasu powstania zorganizowanej opozycji demokratycznej (połowa lat 70.) wybór był żaden, pisał o tym swojego czasu także Andrzej Walicki, a i później opór wymagał niecodziennej odwagi i determinacji, o czym przekonali się m.in. Kuroń, Modzelewski, Niesiołowski, Michnik i garstka innych. Pozostali, jeśli chcieli funkcjonować, np. awansować w pracy naukowej, nie mogli wypiąć się na system (jak Joanna Szczepkowska na Krystiana Lupę).

Kompromisy te miały i dobrą, i złą stronę. Dobrą, ponieważ gdyby np. Andrzej Wajda nie zgodził się na ustępstwa w sprawie filmów takich jak „Kanał” czy „Człowiek z marmuru”, to te filmy nigdy by nie powstały, a bez nich bylibyśmy wszyscy ubożsi. Gdyby – jak przypomniał prof. Kula – Melchior Wańkowicz nie wrócił do Polski i nie zgodził się na cięcia w książce „Monte Cassino” – nie mielibyśmy i tej książki. Gdyby nie wrócił Antoni Słonimski… (i tak dalej). Gdyby nie układały się z cenzurą ówczesne czasopisma, „Tygodnik Powszechny” czy „Polityka” nie odegrałyby swojej roli, niewątpliwie pozytywnej.

Była jednak i druga strona kompromisów, a mianowicie zakłamanie, kunktatorstwo, bezsilna zgoda na brak wolności i demokracji, na represje, nowomowę, łamanie charakterów, mówienie półgębkiem, pisanie i czytanie między wierszami. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić. Prof. Kula przypomniał, że kiedyś napisał artykuł, który wtedy wydawał mu się bardzo odważny – dziś odwagi w tym artykule trudno się dopatrzeć. My, w „Polityce”, szliśmy na rozmaite kompromisy, bacząc przy tym, żeby nie upodobnić się do „Żołnierza Wolności”. Jak jednak rozmawiać o tym z młodszym kolegą, który nie ma pojęcia, co to był „Żołnierz Wolności”? Dla nas taki był wówczas wybór, dla niego – trzeba było wybrać Gwatemalę.

***

PS.: Czytelników z Lublina i okolic zapraszam na spotkanie „Pod napięciem” w Salonie „Polityki”, które odbędzie się w środę, 3 marca br., o godz. 17.00, w auli im. Daszyńskiego, UMCS, Plac Litewski 3.