Czerwone światełko

Z dużym zażenowaniem czytam, słucham i oglądam dziennikarzy, którzy nie mogą się nadziwić, że nikomu (choćby ministrowi Klichowi) nie zapaliło się czerwone światełko na wiadomość o tym, ile znanych i ważnych osób miało lecieć prezydenckim samolotem.

A czy komuś z tych dziennikarek i dziennikarzy zaświeciło się takie światełko na widok wszystkich osób, które dwa dni wcześniej poleciały do Smoleńska z premierem Tuskiem? Przecież samolot polskiego premiera był równie pełen znakomitości. Nie mam przed sobą listy pasażerów, ale był w nim premier, byli marszałkowie Sejmu i Senatu, byli liczni ministrowie, Klich, Sikorski, Zdrojewski, posłowie, senatorowie, był Andrzej Wajda i wiele innych osób. Że też nikt, chyba dosłownie nikt, a już na pewno nie w mediach, nie odważył się tego skrytykować. Także nikt z Kancelarii Prezydenta, która leciała tą samą drogą.

Nie czytałem też po wyprawie premiera żadnych uwag w tym duchu na naszym blogu.

Przyznaję bez bicia – mnie się czerwone światełko nie zaświeciło, ale teraz, kiedy oglądam i słucham tych przemądrzałych polityków i dziennikarzy, którzy nie mogą się nadziwić, że temu czy innemu nie zaświeciło się czerwone światełko, to myślę sobie, ile jest prawdy w powiedzeniu, że mądry Polak po szkodzie. Gdzie ci wszyscy mądrale, politycy i dziennikarze byli, kiedy już było wiadomo, jaka szykuje się wyprawa? Czy nie warto by dzisiaj posypać głowy popiołem, zamiast dawać po głowie innym? Rządowi, ministrom, dowódcom. Ja sam mądry nie byłem, ale patrzę na żenujące wyczyny dziennikarzy, co to dobierają się do tych, którym czerwone światełko się nie zaświeciło. A przecież dwa dni przedtem leciał samolot premiera, samolot Tuska także mógł runąć. I nikt nie uderzył na alarm.

Dziennikarze wzywają ministra Klicha do dymisji, być może mają rację, powinien był powiedzieć, że nie zgadza się na wspólny lot dowódców wszystkich rodzajów broni, choć to nie on dobierał pasażerów, ale przecież do tego, żeby się zdziwić, że pół pałacu leci jednym samolotem, nie trzeba być ministrem. Klich nie powiedział „nie”, bo przecież sam dwa dni wcześniej był w takim samolocie. Dla nas wszystkich było to normalne. Niby to takie proste, a nikt na to nie wpadł.

Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że jedną z przyczyn katastrofy była wojna na górze. Gdyby tej wojny nie było, więcej byłoby troski, a mniej umywania rączek: to nie my – to oni. Był za to powszechny brak wyobraźni i brak profesjonalizmu. Nikt nie pomyślał, że taki skład pasażerów nie miał prawa lecieć jednym samolotem. Teraz mówi to każdy, ale wtedy – nikt. Nikt! A w każdym razie nikt nie otworzył ust. Zdumiewające. Nie było też żadnych przepisów, które nawet ludziom bez wyobraźni kazałyby powiedzieć – STOP! Wreszcie, była rywalizacja, nieufność i strach na szczytach władzy. Rywalizacja o miejsce w samolocie, rywalizacja o to, kto z kim poleci, kogo zaprosić, kogo nie urazić, kto nie odmówi, kto zasłużył. I strach. Strach przed ostrzeżeniem drugiej strony, tj. ludzi premiera i ludzi prezydenta (jeśli komuś w ogóle przeszło przez myśl, żeby ostrzec organizatorów obu wypraw). Wreszcie, strach na lotnisku w Smoleńsku przed jego zamknięciem, bo co by wtedy powiedzieli Polacy? I niewykluczone, że strach pilotów przed tym, że nie staną na wysokości zadania. Nikt nikomu nie ufał, za to wszyscy się bali. Bardzo przygnębiające. Za to dziś nie brak odważnych, którzy pytają, dlaczego innym nie zaświeciło się czerwone światełko.

Z punktu widzenia jednego człowieka, to mogło wyglądać na błąd, ale przy zaangażowaniu i świadomości tylu setek ludzi, samej elity, to nie tylko tragedia narodowa, ale i kompromitacja przed całym światem.