Migalski odkrywa Amerykę

Marek Migalski odkrył Amerykę i w liście otwartym obwieścił, że król jest nagi. List pisany jest żółcią i wazeliną. Po lekturze listu Migalskiego do Jarosława Kaczyńskiego, można zrozumieć dlaczego ten pierwszy nie zrobił kariery jako politolog i wybrał mniej wymagające intelektualnie i bardziej wygodne zajęcie europosła: Myśli zawarte w liście są wtórne. Nawet wazelina jest nieświeża. Oto jej fragmenty: „Zyskiwał Pan sympatię społeczną i zaufanie, ludzie zaczynali widzieć Pana takim, jakim Pan jest w rzeczywistości, a nie Pana karykaturę”, „Pana odwaga, upór, niezłomność, przenikliwość, charyzma i prawość powodują…” itd. itp.

Ale „dramatyczny” (jak go określa sam autor) list nie jest napisany tylko wazeliną – także żółcią człowieka zgorzkniałego, zniecierpliwionego, cierpiącego z powodu kolejnych wcieleń prezesa i własnych rozterek. Rozterka europosła polega na tym, że przyjął z rąk J.K. nominację na kandydata do PE, a tymczasem prezes przynosi mu wstyd, trwoni kapitał poparcia, jakie uzyskał w wyborach, i jest nieudolny. Migalski ma kłopot. Bez prezesa PiS nie istnieje, z Presem nie może wygrać, zanosi się na piątą i szóstą przegraną partii, na którą Migalski postawił. Zarzuty wobec Kaczyńskiego, jakie stawia M.M. nie są niczym nowym, krytycy prezesa w jego partii (np. Dorn, Ujazdowski) jak i media, wysuwały je do znudzenia. To o nich ludzie prezesa mówili, że prowadzą zorganizowaną, „histeryczną nagonkę” na PiS i prezesa. Teraz, kiedy nawet najbardziej życzliwi publicyści „Rzepy” zaczęli krytykować prezesa, zebrał się na odwagę i niespełniony politolog (szykanowany przez „układ” na uczelniach, który uniemożliwił mu habilitację), i odkrył Amerykę.

Oto główne zarzuty M.M.: Strategia PiS po wyborach prowadzi do klęski. Prezes jest niepopularny. Elektorat go nie docenia. Kaczyński zignorował zaprzysiężenie Komorowskiego, mówił, że jego wybór dokonał się przez nieporozumienie. Walczy z mediami, odsuwa ludzi, którzy umieją z nimi współpracować. W odróżnieniu od Tuska – atakuje dziennikarzy personalnie (ostatnio P. Lisickiego, ale to nic nowego, tylko wtedy M.M. milczał). Niepotrzebnie porzucił swój dawny styl, a na plan pierwszy wysunął Smoleńsk, krzyż i Macierewicza. Doprowadził do tego, że Platforma cieszy się opinią sprawnej, kulturalnej, a „my niesprawiedliwie mamy łatkę ludzi chamskich, prymitywnych…”. Partia jest folwarkiem prezesa, który z dnia na dzień awansuje lub strąca swoich współpracowników, otacza się miernotami, i pewnego dnia będzie musiał sięgnąć po „Netzlów, Kornatowskich i Kaczmarków”. W ostatnich słowach Migalski pisze, że tak czy owak będzie trzymał kciuki za prezesem.

Jest to list z jednej strony wiernopoddańczy i pełen uznania dla prezesa, z drugiej – zbiór banalnych oskarżeń, które wszyscy już znają, list spóźniony o kilka lat, list pozbawiony wiarygodności, ponieważ kiedy podobne zarzuty pod adresem prezesa były wysuwane od lat – dr Migalski dzielnie je odpierał. Świadczy to nie tylko o Migalskim („godności mi nie brak” – zapewnia skromnie w liście), ale o nastrojach w PiS. Choć M.M. formalnie nie jest członkiem partii, odegrał ważną rolę w kampanii Kaczyńskiego i należał do jego znanych adwokatów. Nie jest możliwe, żeby zarzuty jakie podsumował Migalski, nie docierały do wnętrza PiS. Ciekawe, jak długo prezesowi uda się zachować posłuszeństwo w swoich szeregach. Na razie odniósł nawet pewien sukces – do PiS wraca grupka posłów z Polski Plus – Dorn, Sellin i inni, którzy poza PiS zbankrutowali. Jeżeli pęknie PiS, a Palikot podzieli Platformę, to będzie się działo. Migalski już się szykuje.