Jak bieda to do sądu

Nie będę dzisiaj pisał o raporcie „komisji Millera”, ponieważ  ten temat będą obrabiać wszyscy, także ja w piątek, 29 bm, o godz. 17.25 w radiu TOK FM z red. Michałem Szuldrzyńskim z „Rz”. Zapraszam!

Jedną z moich ulubionych lektur są rozmaite przeprosiny, zamieszczane w gazetach na mocy wyroków sądowych. Najwięcej dotyczy spraw wniesionych przez „Agorę” i „Gazetę” przeciwko ludziom prawicy, którzy ich szkalują, oczerniają, lub – jak chcą inni – tylko korzystają z wolności słowa. Michnikofobia i gazetofobia to już jest cały ruch, przemysł, Michnik-industry, z której  nieźle żyje grono publicystów i rzesza internautów.

Na ogół (acz nie zawsze) procesy wygrywa „Gazeta”, wtedy padają wobec niej rozmaite zarzuty, z których ja pamiętam zaledwie kilka: Michnik i „GW” tępią wolność słowa. Michnik nie ma honoru, bo powinien odpowiadać na piśmie, jak przystało publicyście, który – w dodatku – ma swój organ. „Agora” jest potężna i bogata, stać ją na adwokatów. Mecenas Rogowski jest „wygadany”. Michnik ma poparcie w sądach, gdzie orzekają sędziowie rodem z PRL. Jak wyczyścimy sądy, to Szechter przestanie tam biegać.

Z tych wszystkich argumentów, na uwagę zasługuje jeden: Czy wnosząc sprawę do sadu (np. przeciwko Magdalenie Środzie za nazwanie Misji Specjalnej „programem ubeckim”), ograniczamy wolność słowa? Czy wobec polityków i osób publicznych (takich jak Adam Michnik) wolno więcej, bo pełniąc te role z góry godzą się na większą wolność słowa pod swoim adresem? Co jest wreszcie ważniejsze  – wolność słowa, czy dobro osoby atakowanej, która czuje się szkalowana?

Jako dziennikarz z ponad 50-letnim stażem, powinienem napisać, że wolność słowa jest najważniejsza. Tymczasem ja nie uważam, że ten konflikt wartości należy rozstrzygać zawsze na rzecz wolności słowa, która bywa nadużywana jako wolność szkalowania. Choć  orzecznictwo europejskie (Strasburg) stawia coraz bardziej na wolność słowa, a nie na dobro osobiste pokrzywdzonego, to ja uważam, że osoby, które czują się zniesławione, zabijane słowami, mają prawo szukać sprawiedliwości w sądach.

Z przyczyn, których nie sposób tu analizować, następuje coraz większa brutalizacja mediów i życia politycznego, aż do pojedynczych zabójstw i zbiorowych mordów. Bezpodstawne oskarżanie adwersarzy, że są faszystami, bolszewikami, kapepowcami, antysemitami, zaprzańcami, zdrajcami, mordercami, że mają krew na rękach i Bóg wie co – powinno być jakoś hamowane. (Zwłaszcza teraz, w czasie kampanii wyborczej i po ogłoszeniu „raportu Millera”). Po wyroku w sprawie redaktorzy „Gazety” przeciwko Jarosławowi Rymkiewiczowi, „Rz” zamieściła sprawozdanie pt. „Skazany za słowa”. Już sam tytuł sugeruje, że skoro za słowa, to niesłusznie. Ale jeżeli zgodzimy się, że słowa mogą zabijać, to czyż nie powinno się ich miarkować,  tak jak posiadania broni palnej?

W prasie ukazał się list zbiorowy przeciwko wyrokowi na  Rymkiewicza. Zdaniem sygnatariuszy jest to wyrok „za poglądy”, za „przekonania”, oznacza  tłumienie debaty, kneblowanie etc. Moim zdaniem, nie wszystkie poglądy nadają się do upowszechniania, np. jeżeli uważamy kogoś za alfonsa lub prostytutkę (także w przenośni), to uwłaczamy jego godności. Debata publiczna jest możliwa bez ubliżania, bez znieważania adwersarzy.

Wojciech Maziarski w „Gazecie” (28 bm) zwrócił uwagę, że w tym samym czasie sądy skazały J. M. Rymkiewicza za pomówienie redaktorów „Gazety” oraz prof. Magdalenę Środę za nazwanie  Misji Specjalnej „programem ubeckim”. List zbiorowy ukazał się tylko w obronie Rymkiewicza. Jego sygnatariusze nie ujmą się za wolnością debaty w wykonaniu prof. Środy. Dlaczego? Bo tu nie chodzi o wolność, tylko o politykę. W obronie Magdaleny Środy mogłaby się wypowiedzieć lewica, gdyby taka w Polsce istniała.