Tylko spokój

Dowiedziałem się dzisiaj z Polskiego Radia, że Aleksander Smolar powiedział tygodnikowi „Wprost”, iż Donald Tusk „nie jest mężem stanu”. Jestem gotów się z tym zgodzić, jeśli za mężów stanu uznać Churchilla czy de Gaulle’a, ale gdzie profesor Smolar widzi dzisiaj mężów stanu? Obama? Merkel? Sarkozy? Putin? Berlusconi? Chyba czasy mężów stanu minęły, może nawet na szczęście minęły.

Dzisiaj przed politykami stoją inne wyzwania, przede wszystkim gospodarka, sprawy społeczne (w tym imigracja – patrz, co się dzisiaj dzieje w Londynie, we Francji, we Włoszech, w Norwegii), modernizacja (Rosja, Chiny), integracja Europy. Dzisiaj nikt nie rysuje na nowo mapy świata, nie ma takiej konieczności, żeby oferować „krew, pot i łzy”. Dlatego ja nie tęsknię do mężów stanu, wizjonerów, mężów opatrznościowych. W każdym razie Polska takich nie potrzebuje. Nie oznacza to, że triumwirat  Komorowski, Schetyna, Tusk nie mógłby być bardziej porywający, reprezentować większy format, wyższą kulturę, mieć coś z Aleksandra Gieysztora czy Władysława Bartoszewskiego.

Pewne cechy męża stanu Tusk jednak ma – to przede wszystkim dojrzałość, umiejętność skupiania  ludzi wokół siebie, a także  przewidywania skutków swoich działań. Tusk musi mieć ten szósty zmysł, skoro ani raport Millera, ani dymisja ministra Klicha, nie wpłynęły na spadek poparcia dla Platformy, a wręcz przeciwnie. Wedle najnowszych badań pracowni Homo Homini, której wyniki są na ogół pomyślne dla PiS, poparcie dla Platformy wzrosło od ostatnich badań o 3,7 punktów procentowych i wynosi 37 proc. Większość Polaków – zwolenników PO, SLD czy PSL – chyba nie tęskni do męża stanu, chce sprawnych, kompetentnych  administratorów,  którzy nie zawracają głowy.

Nie widzę pola do działania dla męża stanu. Tęsknotę za charyzmatycznym wizjonerem i mężem stanu zdradza natomiast ta część społeczeństwa, która popiera PiS i widzi męża stanu w prezesie Kaczyńskim. Są ludzie bezgranicznie prezesowi oddani, jak kiedyś Elżbieta Jakubiak, czy posłanka Kluzik-Rostkowska, które chyba jednak straciły wiarę w męża stanu. Nie dziwię im się.

Dziwię się natomiast temu, co dzieje się wokół śmierci Andrzeja Leppera. Wrzawa i spory polityczne, jakie wybuchły jeszcze przed pogrzebem, napawają smutkiem. Być może jestem naiwny, ale mam wrażenie, że Andrzej Lepper po prostu  nie mógł udźwignąć  tego wszystkiego, co się na niego zwaliło – choroba syna, własne problemy ze zdrowiem, procesy, długi, przegrana polityczna, prowokacje, upadek ze szczytów władzy – ile jeszcze może człowiek wytrzymać? Z obwinianiem innych osób, takich jak Andrzej Czuma (który nie jest moim faworytem), czy kół, które miałby reprezentować rzekomy zabójca, ponieważ Lepper miał zamiar poprzeć zeznania Jarosława Kaczyńskiego w sprawie afery gruntowej, wydają mi się co najmniej przedwczesne. Wygląda na to, że ktoś chce wykorzystać śmierć polityka do własnych celów.  Nie pierwszy to przypadek, ani nie ostatni. Wystarczy wspomnieć Smoleńsk.