Katastrofa profesora Biniendy

Głupia sprawa: profesor Wiesław Binienda, koronny ekspert Antoniego Macierewicza i jego  zespołu parlamentarnego do spraw wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, autor własnej trajektorii i oryginalnej opinii na temat feralnej brzozy, zniknął, wyparował, byle tylko nie spotkać się z przedstawicielami polskiej prokuratury wojskowej. Kontrowersyjne opinie prof. Biniendy, które miały  obalić wnioski komisji Millera, Anodyny i ich mocodawców – Tuska i Putina – zostały włączone do postępowania dowodowego polskiej prokuratury wojskowej. A jednak, kiedy prokuratorzy zaproponowali Biniendzie spotkanie – ten wyjechał do USA.

Szerzej na temat tej kompromitacji pisze Piotr Skwieciński, publicysta „Rz.” (1.VI.2012), mocno niechętny Tuskowi i spółce. „Ujmująca postawa wycofanego naukowca zaczęła ustępować miejsca temperamentnemu polemiście, który w zasadzie przestał ukrywać swoją    bardzo niechętną opinię nie tylko na temat przyczyn i przebiegu katastrofy, ale i strony przeciwnej – czyli władz państwowych i komisji Millera (…) co naturalne,  obracał się w kręgu swoich krajowych sojuszników, czyli zespołu Antoniego Macierewicza i środowiska ‘Gazety Polskiej’.” Na sporą liczbę osób ta ewolucja działa „raczej odstręczająco”.

„A tym bardziej odstręczający był efekt dość  żenującej zabawy w kotka i myszkę z wojskową prokuraturą, w którą niestety zaangażował się Binienda – czytamy dalej. Trudno innymi słowy określić spektakl, w którym profesor stawiał żądania obecności przy swojej ewentualnej rozmowie z prokuratorami amerykańskiego dyplomaty (rozumiem, że jako zabezpieczenia przed możliwością wyrządzenia mu przez rozmówców jakiejś strasznej krzywdy…), a także odbycia spotkania poza  terenem prokuratury. A po zgodzie prokuratury na te warunki (prokuratorzy zgodzili się wręcz na dowolnie określone przez  naukowca miejsce i czas spotkania) milczy i odlatuje do USA”.

Skwieciński ubolewa, że postępowanie Biniendy uniemożliwia wykorzystanie wyników jego badań w  śledztwie prowadzonym przez prokuraturę. Zdaniem autora dzieje się tak dlatego, że jakakolwiek forma współpracy  prokuratura – Binienda byłaby źle wdziana przez zespół Macierewicza, burzy bowiem czarno-biały podział: „Tu jesteśmy my, wolni Polacy z posłem Macierewiczem i naszym profesorem Biniendą, a tam są oni – platformersko-komunistyczni zdrajcy, agenci i ich najemnicy”. Zdaniem publicysty, profesor zachował się w sposób „mało poważny”, jednak prokuratura „nie powinna kierować się urazą” i zaproponować Biniendzie spotkanie w USA.

Zgadzam się ze wszystkim, co przytoczyłem, poza wnioskiem, żeby polscy prokuratorzy wojskowi uganiali się po Stanach Zjednoczonych za profesorem Biniendą. To by wystawiało  polską prokuraturę  na pośmiewisko, stratę czasu i pieniędzy. Zespół Macierewicza wie, jak trafić do prokuratury.  Można tylko  z satysfakcją stwierdzić, że nawet opozycyjna „Rz”,  zazwyczaj bliska PiS, przyznała to, co niektórzy twierdzą od dawna: że teorie profesora Biniendy, opracowana przez niego trajektoria lotu, a także teoria zderzenia samolotu z brzozą budzą co najmniej poważne wątpliwości. Szkoda, że zamiast je wyjaśnić, profesor odleciał w siną dal. Pozostały tylko szczątki.