Emocje nie tylko sportowe
To był niezapomniany tydzień. Agnieszka Radwańska w finale turnieju w Wimbledonie! Jako amator tenisa, autor ksiązki „Moja Gra” o Fibaku i o całym tym sporcie, a także jako szeregowy kibic, jestem zachwycony. Wielki sukces pani Agnieszki, jej rodziny, a także „rodziny tenisowej” w Polsce. Ta ostatnia od dawna nie miała sukcesu, tylko jedna para deblowa liczyła się na arenie światowej – zanim pojawiła się Agnieszka. Polska to nie Czechy, Niemcy, Francja czy Hiszpania – kraje o dużej tradycji tenisowej. Kultura fizyczna jest u nas na drugim planie. Napić się piwa na meczu piłkarskim – tak, ale żeby jakaś telewizja ogólno-dostępna pokazała finał Wimbledonu – co to, to nie! Dla nich to tylko sport. Tymczasem w krajach takich, jak ojczyzna sióstr Williams, sport jest ważną częścią edukacji. Dzieci grają w lidze szkolnej, studenci w rozgrywkach uniwersyteckich, dla studenta Princeton drużyna „Princeton Tigers” to ważna część uniwersytetu. U nas sukcesy tenisowe to raczej sprawa prywatna – pasja, czas, pieniądze, wyrzeczenia rodziny.
Wielkie brawa dla siatkarzy, którzy wywalczyli sobie miejsce w finale Ligi Światowej. To sukces tym większy, że (oprócz siatkówki) sporty zespołowe nie są naszą mocna strona, tu już determinacja mamusi i tatusia nie pomoże. Siatkówka to najbardziej emocjonujący sport do oglądania. Jeżeli ktoś jest zaangażowany po stronie jednej z drużyn, to owo przechodzenie od ataku do obrony, od bloku do zbicia piłki, ów rytm „raz – dwa – trzy”, trzyma w nieustannym napięciu.
Żeby jeszcze pozostać przy sporcie, to mamy kolejną odsłonę kryzysu w PZPN. Żadna z dotychczasowych kandydatur na prezesa – PP. Lato, Kręcina, Czarnecki – nie budzi zaufania. Czarnecki jest niepoważny, a Lato i Kręcina to więcej tego samego. Co robić? – Nie wiem.
W polityce nie brak emocji. Donald Tusk zeznał, że nie orientował się w przygotowaniach prezydenta Kaczyńskiego do wizyty w Katyniu. Wynika z tego, że nie był oficjalnie poinformowany. Skoro tak mówi… W owym czasie panowała duża wrogość pomiędzy obozem rządowym i prezydenckim. Lech Kaczyński nie zamierzał być prezydentem wszystkich Polaków, uważał rząd swojego brata za zdecydowanie lepszy od rządu Tuska. Obie kancelarie wzajemnie się ignorowały, ograniczano informowanie „drugiej strony” do minimum, miały miejsce pożałowania godne fakty (np. przewlekanie przez prezydenta nominacji w dyplomacji czy w wojsku, dyskredytacja urzędującego ministra spraw zagranicznych, odmowa samolotu dla ówczesnego prezydenta, walki o krzesło w Brukseli, ostentacyjna niechęć prezydenta do premiera, demonstrowana na przykład w obecności Condolezzy Rice). W tym konflikcie na ogół (acz nie zawsze) rację miał Tusk, ale był to konflikt tak oczywisty i absorbujący, że trudno sobie wyobrazić, iż premier nie był poinformowany o przygotowaniach do wizyty prezydenta RP w Katyniu, wizyty mającej na celu nie tylko złożenie hołdu pomordowanym, ale także demonstrację w obliczu spotkania Tusk – Putin w Katyniu.
Coraz bardziej emocjonujące jest napięcie na linii Tusk – Gowin. W wywiadzie dla „Polityki” premier zapowiedział podpisanie i ratyfikację konwencji przeciwko przemocy w rodzinie, wbrew temu, co zaleca minister sprawiedliwości. Gowin staje się postacią coraz bardziej znaczącą na prawicy. Nie spuszcza uszu po sobie, wręcz mówi, że poglądów nie zmieni, w sprawie konwencji będzie głosował przeciwko, a w prawicowej gazecie czytamy, że narasta strach przed prawicą, na czele której zamiast ośmieszanego Jarosława Kaczyńskiego stanąłby człowiek poważny a la Gowin. Cóż, być może faktycznie Zbigniew Ziobro nie jest jedynym rywalem prezesa na prawicy. Może Gowin byłby lepszy?