Trąba w Darłowie

„Wszystkim się zdawało, że to echo grało”, a to grała orkiestra dęta z Sochaczewa, wzmocniona przez muzyków z Darłowa. Dali oni koncert pod gołym niebem, dla mieszkańców i wczasowiczów. Co prawda Darłowo nie ma jeszcze muszli koncertowej (na razie buduje się marina), ale i tak było ślicznie. Słuchając muzyki poczułem się jak w kulturalnym kraju. Dalej było już tylko lepiej.   W dniach 12-15 lipca odbył się w Darłowie Bałtyk Festiwal Sztuka i Media. Trzy dni spotkań z udziałem takich  ciekawych i wybitnych osób, jak Krystyna Janda (absolutny rekord frekwencji, ludzie, dla których zabrakło miejsc na Sali, a właściwie w gigantycznym namiocie,  stali na ulicy, w wichurze i w deszczu, żeby tylko usłyszeć kilka słów wielkiej aktorki, a przy okazji i felietonistki). Na jej występ nie sposób się było dostać. Krystyna Janda to  wulkan energii, pracowitości, pomysłów, nie do pokonania przez codzienną rzeczywistość, biurokrację, indolencję i niemożność.

Z innych spotkań zapamiętałem m.in. ciekawą dyskusje z posłanką Małgorzatą Kidawą-Błońską, autorką liberalnego   projektu ustawy o in vitro, która to sprawa jest kością niezgody w Platformie. Obecnie (po kilku zmarnowanych latach), szóstka mędrców z PO ma „pracować” and projektem pani posłanki i projektem  posła/ministra Gowina, tak, aby stworzyć jeden, wspólny projekt. Odnoszę wrażenie, że jest to kolejny miraż, złuda i gra na czas. W jednej przynajmniej sprawie (los zarodków) porozumienie nie jest możliwe, tak jak nie sposób jest być „częściowo w ciąży”. Wyszedłem ze spotkania w przekonaniu, że Platforma będzie „pracować” nad wspólnym projektem do końca kadencji, byle tylko utrzymać jedność partyjną, która pozwala rządzić. Ciekawe, że na plan pierwszy wysunęły się teraz sprawy światopoglądowe (konwencja przeciw przemocy w rodzinie, in vitro), które pragmatyczna, liberalno-konserwatywna Platforma starała się łagodzić i omijać. Jeżeli do tego dodamy sprawy związane z finansowaniem Kościołów,  komisją majątkową, telewizją Trwam, to okaże się, że nawet pod rządami takich pragmatyków, jak Tusk i Pawlak, nie ma ucieczki od spraw duchowych, od wartości.

Na naszym blogu także. Ktoś wspomniał, że rodzina państwa Radwańskich (tych od znanej tenisistki, Agnieszki), popiera PiS, dyrektora  Rydzyka, komisję Macierewicza etc. Nie mam nic przeciwko. Uważam to za prywatną sprawę tej rodziny. Tym nie mniej sukcesy Agnieszki Radwańskiej wpisują się w pasmo sukcesów (Euro, siatkarze, lekkoatleci), z których pośrednio korzysta rząd, bo przez pewien czas  Polacy mają się czym cieszyć. Wbrew tym, którzy widzą wszystko na  nie.  Mamy podobno być dumni, ale ostatni powód do dumy to Powstanie  w 1944 roku, od tamtego czasu nic, tylko klęska i klapa.

W Darłówku były też rozmaite inne spotkania, m.in. z udziałem legendy opozycji, Seweryna Blumsztajna, i świetnego rysownika, Henryka Sawki. Na  promocji mojej książki w Warszawie, głos zabrał życzliwy książce europoseł Michał Kamiński  dawniej PiS, znany m.in. z tego, że kilkanaście lat temu złożył hołd Pinochetowi. Podczas promocji Henryk Sawka narysował Kamińskiego, który mówi do mnie: „Jaka to szkoda, że kiedy byłem u Pinocheta, nie wstąpiłem do pana do ambasady!”

Z innych spotkań w Darłówku chciałem wspomnieć spotkania i programy twórców popularnego „Szkła kontaktowego” TVN (Grzegorz Miecugow, Tomasz Sianecki), rozmowę z red. Ewą Winnicką, znawczynią „polskiego Londynu”, której książka o losach starej emigracji londyńskiej „Londyńczycy” właśnie się ukazała, a także rozmowy z Michałem Ogórkiem – mistrzem krótkiego i dowcipnego felietonu w „Gazecie Wyborczej”. Świetnym animatorem rozmów był także Cezary Łazarewicz, kiedyś z „Polityki”, od pewnego czasu z „Newsweeka”, czego mu nigdy nie wybaczę. No cóż, taki już los „Polityki”, że wiele osób zdobyło w niej ostrogi, a potem pomknęło na innych rumakach…

W Darłówku przeżyliśmy koszmarną pogodę – ulewy, wichury, chłody, będące zmorą wczasowiczów, z których wielu dotarło jednak na festiwal.

Z wieści, jakie przywiał wiatr z głębi kraju, godna odnotowania była wizyta Lecha Wałęsy w domu Wojciecha Jaruzelskiego, zapewne w związku z rocznicą urodzin tego ostatniego. Wałęsa raz jeszcze zaskoczył i pokazał klasę, oczekiwałbym tego samego od Donalda Tuska. Na pewno odezwą się krytycy, że „swój poszedł do swego”, że jednym i drugim od zawsze sterowała bezpieka, że cały Sierpień, Solidarność i  „okrągły stół” były dyrygowane przez Moskwę, że Smoleńsk i że Katyń, że Tusk i Putin, ale fakt pozostaje faktem: Wałęsa poszedł do Jaruzelskiego (a przedtem pojednał się z Kwaśniewskim), pokazując jak mimo dawnych różnic można krzewić dobre obyczaje.