Polak potrafi

Ostatnich kilka dni spędziłem w Berlinie, ponieważ wiadomo było, że w stosunkach polsko-niemieckich będzie to gorący tydzień.

Najpierw prezydent Komorowski znalazł się wśród kilku szefów państw i rządów „wyszehradzkich” na obchodach 25. rocznicy manifestacji w Lipsku. Przemawiał prezydent Joachim Gauck – wówczas pastor dysydent w kościele w Rostocku (NRD). Komorowski nie może narzekać, był fetowany, wszędzie jego fotografie z Gauckiem, nie popełnił żadnej gafy, ale Niemcy przede wszystkim świętowali swoją wielką demonstrację 9 października 1989 r. w Lipsku, na miesiąc przed obaleniem muru.

„NRD było państwem bezprawia” i „Bez wolności nie byłoby jedności” – mówił Gauck. – W roku 1989/90 wierzyliśmy, że wraz z końcem Zimnej Wojny czeka nas stulecie pokoju. Zamiast tego stoimy wobec zwaśnionych państw, fundamentalizmu, przemocy, anarchii i wojen domowych – te słowa dobrze oddają wybuch nadziei i falę niepokoju, jaka obecnie zalewa Europę. Gauck nie ograniczył się do akcentów jubileuszowych, obok tego mówił o odpowiedzialności, jaka spada na Niemcy, które – dodajmy – definiują się jako mocarstwo.

Drugim etapem polskiej jesieni w Niemczech była wizyta premier Kopacz. Poza potknięciem na czerwonym dywanie fakt ten nie został szerzej odnotowany przez media, ale samo potknięcie – tak. Raczej jednak w kategorii qui pro quo niż wydarzenia o znaczeniu politycznym. Wizyta miała charakter kurtuazyjny i tak też została potraktowana przez wszystkich z wyjątkiem tych, którzy mieli satysfakcję, że polska premier się potknęła.

Wkrótce miało się okazać, że najważniejszym wydarzeniem jesieni w stosunkach obu krajów był mecz Polska – Niemcy. Mecz obejrzałem w niewielkim barze przy UhlandStrasse. Byliśmy tam z żoną jedynymi Polakami, najpierw incognito, a po przerwie już zdekonspirowani.

W naszym barze większość klientów to byli stali goście, a nie kibice. Na ulicach nie było atmosfery wydarzenia, nie widziało się kibiców ani szalikowców. W miarę jednak jak przewaga Niemców na boisku rosła (obnażyli wiele słabości naszej drużyny, o czym dzisiaj taktownie milczymy), ale nie potrafili strzelić gola, atmosfera w naszym barze gęstniała, coraz więcej osób spoglądało w stronę telewizora, czekając na bramkę.

My siedzieliśmy przerażeni, że jeden z tych ataków skończy się bramką dla Niemiec, a po niej pójdą kolejne, jak w meczu z Brazylią. Na szczęście z naszego baru coraz częściej wydobywał się jęk zawodu, przerwany po pauzie naszym wybuchem radości, najpierw jednym, potem drugim.

Towarzystwo w barze było już mocno podochocone, a wobec nas zdecydowanie życzliwe. Nie mogę powiedzieć, jak Jan Rokita, że „Niemcy nas biją!”. To raczej my pobiliśmy Niemców. Na UhlandStrasse zostało to przyjęte z godnością. Długo jeszcze będziemy wspominać ten wieczór, bo w grze była nie tylko piłka, ale i opinia o Polakach. Mieliśmy dużo szczęścia, to fakt, ale pasmo sukcesów polskich sportowców, siatkarzy, szczypiornistów, lekkoatletów, kolarzy, skoczków narciarskich, a teraz nawet piłkarzy, nie jest chyba przypadkiem.

Wieczni malkontenci nie będą zadowoleni. Oby humory im nie wróciły we wtorek, po meczu ze Szkocją.