Nie ma mądrych

Wysłuchałem czterech mędrców w Radiu TOK FM (panów Lisa, Władyki, Wołka i Żakowskiego), a także obejrzałem i wysłuchałem w TVN trzech znawców polityki międzynarodowej: panów Rotfelda, Kowala i Olechowskiego. Trzeba przyznać, że tęgie głowy, ale więcej mieli panowie pytań niż odpowiedzi. Wchodzimy w rok szalonej niepewności.

Na arenie międzynarodowej nikt nie wie, co zrobi Putin. Może nawet on sam nie wie, bo – jak ktoś słusznie powiedział – to nie jest strateg (poza głównym celem, jakim jest reinkarnacja mocarstwa rosyjskiego). To taktyk, który reaguje zależnie od okoliczności. A te się zmieniają na niekorzyść Rosji. Granica Europy przesuwa się coraz bardziej na Wschód, najpierw była na Łabie, potem na Odrze, a teraz jest blisko Doniecka.

Scena międzynarodowa zaskakuje nawet wybitnych znawców. Kto przewidział tak znaczny spadek cen ropy? Kto oczekiwał, że Obama „odblokuje” Kubę? Zbyt wiele jest niewiadomych, żeby trafnie przewidywać, jak daleko posunie się Putin, a także jak silnie zareagują kanclerz Merkel, Europa i Polska wraz z nią.

Przypomina to czasy ZSRR, kiedy armia kremlinologów, zwanych także sowietologami, głowiła się nad kolejnymi posunięciami Kremla i sytuacją, jaka tam panuje, opierając się nawet na tak słabych poszlakach, jak miejsce Iksa czy Ygreka w prezydium kolejnej akademii bądź przy Mauzoleum Lenina podczas defilady. Wysłuchałem także rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Schetyną i nadal wiem, że nic nie wiem. On także nie wszystko wie, bo zagadnięty o plan, jaki mamy w sprawie Ukrainy, odpowiedział, że na to za wcześnie.

Jaka jest skuteczność sankcji – nie wie nikt, trwają szacunki, obliczenia, domysły. Nie spełniły się sny o potędze, o tym, że będziemy liderem regionalnym. Ukraina zapowiedziała, że jej celem jest członkostwo w NATO. Trudno oczekiwać, że Putin odbierze to jako gest przyjazny, umacnia więc swoją wspólnotę euroazjatycką i czeka na okazję. Wodzi Zachód za nos, ale najmądrzejsi (Brzeziński, Rotfeld) nie uważają go za szaleńca.

Na scenie krajowej gorąco. Konflikt lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego z rządem jest groźny, bo ochrona zdrowia to grzęzawisko, nie tylko u nas. Rosną nastroje antylekarskie, co wcale nie jest budujące, bo w tej dziedzinie zaufanie jest konieczne.

Ile lekarze mogą żądać, ile budżet jest w stanie wytrzymać? Czy nie stają się aby grupą nacisku, która wykorzystuje swoją siłę, podobnie jak niektóre inne grupy zawodowe – nauczyciele, górnicy, mundurowi? Czy rząd będzie płacił za spokój, byle dotrwać do wyborów?

A czekają nas podwójne wybory i bardzo ważne rozstrzygnięcia. I tu nic nie jest pewne. Bronisław Komorowski jest faworytem, ale nie wolno nie doceniać Andrzeja Dudy. Inteligentny, elokwentny, świeży, nieopatrzony, w dodatku z Kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Prezes Kaczyński wyraźnie Dudę oszczędza, nie chciał go nawet postawić na honorowym miejscu obok siebie podczas manifestacji 13 grudnia. Duda ma być poważny, koncyliacyjny, nie od „sfałszowanych wyborów”. Zgarnie cały elektorat PiS oraz mniejszych ugrupowań prawicowych, 40 proc. głosów jest w jego zasięgu. To byłaby solidna zaliczka na wybory parlamentarne.

A konflikt zielonogórski to już przedsmak kampanii. PiS wzywa premier Kopacz do dzieła, na pierwszą linię frontu. Jak to się skończy – nie wie nikt.