Talent potrzebuje talentów

Czy to możliwe, żeby muzycy Filharmonii Narodowej zastrajkowali? I w ogóle – co z tą kulturą?

Jedni twierdzą, że jest niedożywiona, bo zarobki głodowe, a drudzy mówią odwrotnie – że kultura jest przekarmiona – i wymieniają wielkie inwestycje, od filharmonii szczecińskiej, poprzez nowoczesne sale w Katowicach i w Krakowie, aż po operę w Białymstoku.

Mam wrażenie, że jedno i drugie jest prawdą, Europa funduje wielkie budowle, a pensje płaci Polska, czyli tak krawiec kraje… (ulubione powiedzenie Gomułki). Polecam znakomity artykuł Tomasza Kwaśniewskiego „Frustracja d-moll” (Duży Format), w którym muzycy FN wylewają żale, po czym minister kultury prof. Omilanowska mówi, że i tak są najlepiej opłacani w Polsce. „Ale co zrobić, żeby ludzie kultury zarabiali więcej?” – pyta reporter. – „A co ja mogę zrobić, skoro ministerstwo kultury co roku dostaje od ministerstwa finansów odmowę odblokowania funduszu osobowego. I to zresztą dotyczy całej budżetówki”…

W innym miejscu pani minister mówi, że pieniądze to nie wszystko: „…o tym, czy w jakimś kraju powstaje dobra sztuka, czy też nie, decyduje przede wszystkim talent i kreatywność ludzi, którzy za tym stoją. Narzędzia wsparcia, również finansowego, są otwieraniem drzwi, ale wielki talent, umiejętności, pozwalają się przebić nawet bez takiego wsparcia, czego dowodem są wielkie kariery ludzi, którzy się urodzili na Sachalinie”.

Jak wiadomo, słowo „talent” ma dwa znaczenia: to nie tylko uzdolnienia, ale również starożytna miara wagi i pieniądza. Zgadzając się z panią minister, że ważniejszy jest talent od talentów, proponuję jednak robić raban, że tych talentów na talenty jest w Polsce za mało, co jest winą nie tylko ministerstwa finansów, ale i samorządów, bo to one finansują gros kultury.

Poprzedni minister, Bogdan Zdrojewski, słusznie był dumny z wielkich inwestycji, jakie przypadły na jego kadencję, ale czy robił niezbędny raban? Czy starał się wystarczająco, żeby z rąk panów Rostowskiego i Tuska wyrwać niezbędne środki na kulturę? Czy też obowiązywała zasada „żyj i daj żyć”?

„W ciągu sześciu lat nie miałem ani jednej interwencji szefa w sprawie mojego obszaru – mówił minister. – Ani telefonicznej, ani osobistej. Indywidualnie spotykam się z nim niezwykle rzadko”. Smutna to jest wypowiedź, bo co prawda świadczy, że premier Tusk nie wywierał żadnych nacisków, ale z drugiej strony – mało go to obchodziło, a nie naciskał też minister. Zamiast robić raban woleli święty spokój.

Z okazji świąt blogowiczkom i blogowiczom świętego spokoju życzy gospodarz.