Dwa narody – dwa obchody
Obchody piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej budzą smutne refleksje. Żeby członkowie tego samego narodu, obywatele tego samego państwa, nie potrafili wspólnie uczcić tragedii, jaka ich spotkała? To się w głowie nie mieści.
Żadnej elegancji, żadnego protokołu, żadnej dyplomacji. I to nie jacyś podpici czy naćpani kibole, ale sama elita – w tym prezydent oraz lider opozycji, obecni i byli premierzy, ministrowie, przyszły prezydent! Omijają się, jak w jakimś tańcu, jedni w Krakowie – drudzy w Warszawie, na cmentarzu – jedni rano, drudzy w południe. Nie wiadomo – śmiać się, czy płakać?
Nie chcę uogólniać ani pisać, że „prawda leży po środku”. Nie, ponieważ moim zdaniem bardziej do walki garnął się Jarosław Kaczyński, jeszcze na długo przed powstaniem PiS. To on bojkotuje, ale Platforma dała się wciągnąć (może nie można było inaczej) i dziś nie ma już znaczenia, kto pierwszy rzucił kamieniem.
Psycholog Jacek Santorski mówił w TVN 24, że człowiek najpierw wyrabia sobie jakieś przekonanie, a następnie przyjmuje tylko te argumenty, które potwierdzają jego pogląd. Politycy umieją jednak dostosować się do okoliczności. Prezes Kaczyński na popołudniowym zgromadzeniu na Krakowskim Przedmieściu przemawiał w sposób w sposób wyważony i przemyślany. Mówił zarówno do swojego wiernego elektoratu („państwo zaatakowało naród”, mówił o „poległych”, a władza pokazała swoją „odrażającą twarz”), jak i do wyborców centrum – nie mówił o łżeelitach, o krwi na rękach, o Trybunale Stanu, nie wspomniał po nazwisku Tuska, Putina i innych, nie użył też ani razu słowa „katastrofa” lub „zamach”.
W sumie więc prezes Kaczyński pokazał wersję „soft”, jak przed laty, kiedy zwracał się do rosyjskich przyjaciół. I jak zwykle przed wyborami. Nie wspomniał też Andrzeja Dudy, który lubi się przedstawiać jako spadkobierca prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W przemówieniu prezesa brak było tego ognia, porywu, na jaki go skądinąd stać.
Bardziej sobą był Kaczyński w przemówieniu wieczornym, adresowanym do swoich, do swojej Polski, do hierarchów Kościoła katolickiego, do Radia Maryja i ojca Rydzyka, do „obrońców krzyża”, do „Gazety Polskiej”, TV Trwam i TV Republika, do Antoniego Macierewicza i jego profesorów, do Ruchu Lecha Kaczyńskiego i tych wszystkich aktywistów, którzy stanowią rusztowanie ruchu, jaki powstaje od pięciu lat.
O innych, tych bliższych centrum, prezes nawet nie wspomniał. Widać było wyraźnie, kto zasiedli pałac prezydencki, jeśli wygra kandydat PiS (i tym razem niewspomniany).
Prezes ma zresztą trudny okres, ponieważ mimo dobrych notowań Andrzeja Dudy PiS ostatnio odbiera cios za ciosem. Najważniejsze ciosy to wyrok skazujący Mariusza Kamińskiego, zastępcę prezesa, kolejny stenogram rozmów w kabinie samolotu TU 154, w którym brak jakichkolwiek śladów zamachu, wreszcie afera SKOK-ów.
Dużo jak na jedną partię. Naród jest jednak podzielony na dwa narody, na Polskę „patriotyczną” i na Polskę „demokratyczną”, przepływy wyborców między nimi są bardzo ograniczone, raczej tkwią w zwarciu jak dwaj gladiatorzy, którzy wzajemnie podtrzymują się na nogach. Dlatego nie ma co liczyć na rychły koniec, jakkolwiek ten podział nam się nie podoba i jest wyniszczający.