Pochwała zgniłego kompromisu

Kiedy na tym blogu pisałem „Nie dla referendum” (24 czerwca 2015), kierowałem się przede wszystkim zdrowym rozsądkiem i tzw. pierwszą reakcją.

Nazajutrz po fatalnej inicjatywie prezydenta Komorowskiego pisałem, że „prezydent zakończy swoją misję, a my zostaniemy z bezsensownym referendum”. Dziwiłem się, „jak można było ułożyć i zaproponować referendum, którego skutki były do przewidzenia przez samego prezydenta i jego doradców”. Widziałem w tej decyzji chwilę słabości i paniki po przegranej I turze wyborów. Apelowałem, by wycofać się z tego szkodliwego pomysłu, „póki nie jest za późno”.

Pytanie I – o JOW-y – niepotrzebnie podnosi tę propozycję do rangi bezpośredniej decyzji narodu, który jest do tego nieprzygotowany. Pytanie II – o finansowanie partii z budżetu państwa – wiadomo, jaką przyniesie odpowiedź: przeciwko płaceniu „partyjnym darmozjadom”. Pytanie III – o rozstrzyganiu wątpliwości podatkowych na korzyść podatnika – brzmi jak kpina, bo z góry wiadomo…

Dlatego z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł politologa, prof. Klausa Bachmanna, „Prezent Komorowskiego dla Dudy” (w dzisiejszej „GW”). Autor zwraca uwagę na poważne i groźne dla polskiej demokracji skutki referendum. Pisze Bachmann (przytaczam bez cudzysłowów, bo skracam): Zmianę systemu z reprezentatywnej demokracji na system łączący silną prezydenturę ze słabym rządem i Sejmem mamy od ogłoszenia referendum. Prezydent Komorowski zapewnił swojemu następcy możliwość manipulowania instytucjami.

Referenda są złe, bo są zero-jedynkowe, nie pozostawiają miejsca na kompromis, który jest solą demokracji, nie zapewniają ochrony interesów mniejszości przed zakusami większości. W Polsce panuje „kompletnie nierealistyczne” wyobrażenie polityki jako sztuki rządzenia w imię dobra wspólnego, które abstrahuje od sprzecznych interesów grupowych. Alternatywą dla pogardzanej polityki zgniłych kompromisów byłaby wojna domowa, po której zwycięzcy biorą wszystko.

Zmiana konstytucyjnej równowagi między instytucjami za pomocą referendum jest możliwa. Prezydenci mogą je ogłosić np. kiedy zechcą zapędzić rząd w kozi róg. Krok po kroku Senat zwiększy swoją władzę wobec Sejmu, Trybunału Konstytucyjnego, rządu i prezydenta, który za tę zgodę (na referendum) będzie musiał ustąpić senatorom w innych sprawach.

Nie ma ani jednego kraju na świecie – pisze prof. Bachmann – w którym kombinacja systemu większościowego z JOW-ami i brak dotacji z budżetu państwa dla partii doprowadziłyby do tego, że kandydaci są zależni tylko od wyborców i odporni na naciski biznesu i rządu.

Wkrótce możemy żyć w kraju rządzonym przez silnego, niekontrolowanego prezydenta, który za pomocą referendów marginalizuje rząd, Trybunał Konstytucyjny oraz Sejm, i takim, w którym prezydent, rząd i zależni od nich oligarchowie będą decydować, kto wygra wybory w JOW-ach. „Będzie to V RP – coś między Budapesztem, Moskwą i Kijowem – a powstanie bez zmiany konstytucji”.

Tyle prof. Klaus Bachmann. Bardzo te uwagi polecam, gdyż idą dalej i głębiej niż moje spontaniczne „nie” dla referendum. Okazuje się, że sprawa jest poważna.