ABC – arogancja, buta, chamstwo

Dlaczego PiS się tak denerwuje, dlaczego na wszelki opór i sprzeciw reaguje tak brutalnie, dając pokaz arogancji, buty i chamstwa? Mimo wygranych wyborów, bezprecedensowej większości w Sejmie i w Senacie, opanowania prawie wszystkich narzędzi władzy – od prezydenta, wojska, po służby i media publiczne – Prawo i Sprawiedliwość czuje się nienasycone, czują się niedowartościowane, a nawet zagrożone. Prorządowe pisemka, w rodzaju tygodnika „ABC” (ze stajni „w Sieci”), tworzą wokół rządu atmosferę zagrożenia.

„Atak na obóz rządzący jest faktem, ale część działań przeciwko rządowi prowadzona jest tajnie. Gra operacyjna wokół kilku ministerstw oraz ważnych postaci Prawa i Sprawiedliwości to element szerszego planu” – ostrzega „ABC”. Przeciwnicy rządu są „świetnie zorganizowani… wykorzystują swoje znajomości w świecie mediów i polityki… chodzi o stworzenie atmosfery nieufności i podejrzeń… jak precyzyjnie działa układ agentury oraz świata dziennikarskiego… tworzą dobrze zorganizowane marsze KOD… prowadzą krucjatę w Parlamencie Europejskim…” itd. itp.

To poczucie niezadowolenia, nienasycenia, wypływa częściowo z autorytarnej natury PiS. Ono musi mieć wszystko, całą władzę, do ostatniej budki strażnika. W wielu państwach demokratycznych władza jest podzielona, np. pomiędzy prezydenta i parlament, jak w USA i innych krajach systemu prezydenckiego. Albo pomiędzy prezydenta i rząd. W tych krajach tradycja, kultura współpracy i współdziałania jest starsza i bardziej zakorzeniona niż w Polsce. U nas panuje raczej duch eksterminacji niż kooperacji.

Rzeczniczka PiS Beata Mazurek kwituje stanowisko Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego jako „dalsze szerzenie się anarchii w naszym kraju. Zebrał się zespół kolesiów, którzy bronią status quo poprzedniej władzy. (…) Ta anarchia, inspirowana przez opozycję i przez ludzi poprzedniej władzy, jest podgrzewana. My się na to nie zgodzimy”.

Słowa o „kolesiach” dyskwalifikują panią Mazurek jako rzeczniczkę partii rządzącej, mówią wiele o jej braku kultury, a także o braku szacunku dla organu konstytucyjnego, jakim jest Sąd Najwyższy. Powinna czym prędzej zanieść kwiaty pierwszej prezes SN.

Podobnie elegancko potraktowała władza Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Nie było prezydenta (który mieni się uczniem Lecha Kaczyńskiego, chociaż ten w takich spotkaniach uczestniczył), ławy rządowe były puste. Wpadła tylko na krótko przedstawicielka Kancelarii Prezydenta. O ministrze sprawiedliwości nie wspominam.

Rząd, jak dziecko, obraża się na tych, którzy nie chcą się z nim bawić. Władza po prostu bojkotuje instytucje i ludzi, którzy nie są jej posłuszni. Kiedy ukazał się, napisany poważnym i eleganckim stylem, „apel 10”, w tym trzech byłych prezydentów, a także ministrów i działaczy opozycji, premier Szydło wyrażała się o nich per „ci panowie myślą, że oni są demokracją”. Zamiast docenić troskę, zrobić dobrą minę do złej gry, zaprosić autorów na rozmowę lub podjąć polemikę – po prostu się ich lekceważy. Dokładnie tak jak amerykańskich senatorów, polityków Unii Europejskiej, którym się wydaje, że zjedli wszystkie rozumy, a tymczasem są niedoinformowani i manipulowani, jak dzieci przez starych wyjadaczy z Platformy i z ulicy Czerskiej.

Gdy marszałek Senatu nazwał krytyków rządu „wichrzycielami” – użył tego samego określenia, jakim posługiwała się władza w marcu ’68 wobec młodocianych „komandosów” i ich „mocodawców”.

Jedno jest w tym wszystkim pomyślne, że mianowicie władza wie, że nie ma argumentów i w bezsilnej złości sięga po „ABC”, licząc na to, że poniżając krytyków, zniechęci ich do działania. Ma rację Michał Szułdrzyński, który pisze („Rz”), że podważając autorytet sądów, PiS „uderza również w siebie, bo obniża i tak niskie już zaufanie obywateli do państwa. Delegitymizując TK i SN, delegalizuje wszelką władzę i hierarchię. A konsekwencje takiego działania odczuje też na własnej skórze”.

Skoro protestują nawet największe autorytety, jak profesor Adam Strzembosz (odznaczony Orderem Orła Białego) i prof. Andrzej Zoll czy wreszcie prawie cały świat prawniczy, a także radni Warszawy, Łodzi i Poznania (choć wiedzą, że ich decyzje mogą obalić rządowi wojewodowie), to znaczy, że nie można stać z boku. Jeśli rację mają byli prezydenci, pisząc, że w najbliższych miesiącach ważą się losy demokracji w Polsce, to nikt nie powinien stać z boku. Gdyby władza się nie obawiała, to nie sięgałaby po argumenty w stylu „ABC”.