Co złego to nie my

List ministra finansów Pawła Szałamachy do prezesa TK prof. Rzeplińskiego, żeby ten wstrzymał się z wypowiedziami publicznymi do czasu ogłoszenia ratingu przez agencję ratingową, oceniam jako świadectwo strachu, próbę przerzucenia odpowiedzialności za ewentualne obniżenie ratingu na prezesa Trybunału, a także szantaż, dowód braku kultury politycznej i dyplomatycznej.

Gdyby minister finansów faktycznie pragnął uspokojenia polskiej sceny politycznej, to wystąpiłby z tym apelem (najlepiej w sposób dyskretny) do wszystkich głównych aktorów wydarzeń – nie tylko do prof. Rzeplińskiego, ale także do prezesa Kaczyńskiego, który bez przerwy dolewa oliwy do ognia, do premier Szydło, która nie publikuje orzeczenia TK, a o byłych prezydentach, ministrach i działaczach opozycji demokratycznej mówi per „ci panowie”, do rzeczniczki PiS, która nazywa zgromadzenie ogólne sędziów Sądu Najwyższego „zespołem kolesiów”, do ministra sprawiedliwości, który kręci bicz na sędziów, do projektodawców „Instytutu” do spraw nadawania tytułów i stopni naukowych wedle swoich politycznych kryteriów itd. itp.

Szałamacha upomina Rzeplińskiego, że agencja S&P obniżyła rating Polski ze względu na sytuację w „kierowanej przez niego instytucji”, czyli TK. Ale to przecież Prawo i Sprawiedliwość – na długo przed „skokiem” Platformy na Trybunał – od lat utrzymuje, ze Trybunał jest zakałą demokracji, trzecią izbą parlamentu, a dobro narodu stoi ponad prawem.

Zachowanie ministra finansów jest dalekie od elegancji. Nie znajduje czasu na spotkanie z prezesem Rzeplińskim (żaden polityk PiS nie odważyłby się na spotkanie z tym szkodnikiem), a następnie obdarza go listem, który z góry czyni go odpowiedzialnym za ewentualne obniżenie ratingu przez kolejną agencję. Jak gdyby panowie ze światowych agencji nie słyszeli o Komisji Weneckiej, o obradach Parlamentu Europejskiego nad stanem demokracji w Polsce, o głosach polityków – od USA po Brukselę – zatroskanych o to, co dzieje się w Polsce.

Minister Szałamacha wyraźnie nie docenia kompetencji decydentów w wielkich agencjach. Idzie tropem Szydło i Waszczykowskiego, że zagraniczni krytycy polskich władz są „niedoinformowani”, pociągani za sznurki przez Platformę i niektóre polskie media. Ewentualne obniżenie ratingu Polski (oby do niego nie doszło!) postawi finanse naszego kraju w trudniejszej sytuacji, a potrzebne są środki nie tylko na 500+, ale i na inne prezenty: obniżenie wieku emerytalnego, podwyższenie progu podatkowego, lekarstwa dla seniorów etc. Nic dziwnego, że minister Szałamacha jest w nerwach. Zamiast starać się zapobiec nieodpowiedzialnym decyzjom i wypowiedziom władzy w Polsce, szuka winnego w Trybunale Konstytucyjnym. Nie bronię in blanco wszystkich decyzji prezesa Rzeplińskiego, ale na pewno to nie on ponosi główną odpowiedzialność za to, jak agencje ratingowe oceniają nasz kraj.

Zgadzam się z opinią, że faktycznym adresatem listu Szałamachy jest prezes Kaczyński i opinia publiczna w kraju. „Panie Prezesie, Rodacy, ja zrobiłem, co mogłem – wskazałem winnego! Od tej chwili za ratingi odpowiada Rzepliński. A ja i rząd, którego jestem członkiem, jesteśmy niewinni. Jak coś złego – to nie my. My wystawimy piersi do orderów, kiedy ratingi pójdą w górę”.