Wajda i Polska to jedno

Wraz ze śmiercią Andrzeja Wajdy umarł kawałek Polski, kawał polskiej sztuki, a także kawałek tych z nas, którzy mieli to szczęście znać go prywatnie, być sąsiadami na warszawskim Żoliborzu.

Kiedy myślę „Wajda”, pierwsze, co mi się kojarzy, to wielka filmowa historia Polski – od „Kanału” oraz „Popiołu i diamentu” po filmy o Katyniu, Wałęsie i Strzemińskim. Nie ma chyba drugiego człowieka, artysty, historyka, polityka, który w równym stopniu odcisnął na naszej wyobraźni piętno historii. Filmy Wajdy nie raz wywoływały gorące, narodowe spory, a także krytykę i niewybredne czasami napaści, ale nikt nie może podważyć zasług Wajdy w krzewieniu naszej zbiorowej tożsamości. Był wielkim polskim artystą, którego pozycję w filmie można tylko porównać z Romanem Polańskim, który jest bardziej uniwersalny, mniej tutejszy, przez co nie jest wieszczem, a Andrzej Wajda jest wieszczem, na nasze widzenie Polski wywarł wpływ chyba większy nawet niż Witold Gombrowicz.

Kiedy myślę Wajda, przychodzi mi na myśl polska literatura – „Wesele”, „Ziemia obiecana”, Iwaszkiewicz, „Panny z Wilka”, „Brzezina” , „Pan Tadeusz”, „Zemsta” – wspaniałe filmy, w których reżyser jest „panem od polskiego”, wielkim nauczycielem w czasach, kiedy czytanie staje się coraz mniej modne, kiedy programy szkolne ogołacane są z kanonów literatury, bez której nie sposób zrozumieć, kim jesteśmy – ani dyskutować, dokąd idziemy.

Kiedy myślę Wajda, myślę też o teatrze. Dla mojego pokolenia takie przedstawienia jak „Dwoje na huśtawce” (ze Zbyszkiem Cybulskim i Elżbietą Kepińską) w Gdańsku, na początku lat 60., czy „Sprawa Dantona” w Teatrze Powszechnym w Warszawie – były wydarzeniami, które pozostały z nami na całe życie.

Kiedy myślę Wajda, myślę „obywatel i polityk”. Sztuka Wajdy nie jest abstrakcyjna, hermetyczna, jest obywatelska, podejmuje najważniejsze problemy, podobnie jak sam Andrzej nie żył w wieży z kości słoniowej, tylko tu i teraz, angażował się, był nawet senatorem, zbierał cięgi, musiał być dyplomatą, żeby móc kręcić swoje filmy w warunkach monopolu państwowego i cenzury, ale pokazał, że to jest możliwe. Wykorzystywał każdą szczelinę wolności i ją poszerzał. Pamiętam, jak po „Popiołach”, w czasie półoficjalnej nagonki na Wajdę (podobnie potraktowany był „Człowiek z marmuru”), przyszedłem do Wajdy na wywiad dla POLITYKI (nigdy się nie ukazał, skonfiskowany przez cenzurę). Zapytałem go, co sądzi o atakach na niego ze strony „Żołnierza Wolności” (beton narodowo-komunistyczny), a on odpowiedział, że nigdy nie czyta, co o nim piszą, tylko wycina i wkłada do pudelka na buty, które ma na strychu.

Pamiętam, jak w stanie wojennym przyszli do mnie wieczorem z żoną, żebym pojechał na Saską Kępę, do Ludwika Zimmerera (znany korespondent niemiecki i przyjaciel Polski), żeby go poinformować, że jego córka została aresztowana w Krakowie. (Telefony wówczas nie działały albo były kontrolowane).

No i pamiętam, jak zaledwie kilka dni temu spotkaliśmy się w Teatrze Wielkim na „Pasażerce”, kiedy Andrzej powiedział: „Czytam, czytam”, a Krystyna dodała: „POLITYKĘ prenumerujemy”. To było nasze ostatnie spotkanie. Dzisiaj potrzebowałem zrobić zaledwie kilka kroków, żeby przed Ich domem zapalić świeczkę.