Przyjechał, zobaczył, zwyciężył

Donald Trump nie jest moim idolem, raczej przeciwnie, niemniej bez bicia przyznaję, że prezydent USA pokazał się w Warszawie od najlepszej strony. Jego wizyta jest sukcesem zarówno gościa, jak i gospodarzy. Obie strony bywają często i zasłużenie łajane za rozmaite grzechy – pychę, gafy, kłamstwa i niezręczności – ale tym razem mają powody do zadowolenia, a my wraz z nimi. (Witold Waszczykowski ocalił skórę…).

Ładnie, że Amerykanie (choć wiedzą, co robią) zaprosili i powitali Lecha Wałęsę, co znaczyło, że Donald Trump składa wizytę w całej Polsce, a nie tylko w PiS, choć to prezydent Duda i rząd premier Szydło byli motorami tej wizyty. Telewizja Polska, która do tego momentu nie pokazywała Wałęsy, w momencie powitania go przez prezydenta USA nie miała już wyjścia i musiała go na moment pokazać. Czy na plac Krasińskich przyszli także byli prezydenci i premierzy polscy – nie widziałem, podobno nie otrzymali zaproszeń, a to wstyd. To mnie jednak nie dziwi.

Przemówienie Trumpa, jego pierwsze publiczne wystąpienie w Europie, było poprawne, bez żadnych wpadek, ale i bez rewelacji. Było to wystąpienie polityka konserwatywnego, dla którego najważniejsze są wiara, kultura, tradycja, wolność. Z dużym podziwem mówił o Polsce, którą nazwał sercem i duchem Europy. „Ameryka kocha Polaków” – powiedział. O Polsce mówił tylko z uznaniem, jako o kraju kwitnącym, sprawdzonym sojuszniku w Afganistanie i w Iraku, wielkim narodzie, który wydał Kopernika, Chopina i Jana Pawła II, symbolu nadziei.

Obszerne fragmenty poświęcił historii Polski, zaborom, walce o niepodległość, od 1920 r. – po pierwszą pielgrzymkę JP II w 1979 r. W okrągły stół i tym podobne tematy się nie wdawał. Jak przystało na polityka, pamiętał o wyborcach w USA – Polakach, którym bliskie musiały być słowa o napaści na nasz kraj w 1939 r., o zbrodni katyńskiej, o powstaniu warszawskim. Mówił o tragedii narodu żydowskiego, o Zagładzie i o Powstaniu w Getcie. Jego córka (zarazem wpływowi doradcy) odwiedziła pomnik Bohaterów Getta i Muzeum Polin.

W „części współczesnej” prezydent mówił o wspólnocie transatlantyckiej, o NATO (wyraźnie powtórzył o obowiązku łożenia 2 proc. PKB na obronność, chwaląc przy tym Polskę), mówił o silnej Polsce i o silnej Europie. Tym razem „podpisał się” pod słynnym punktem 5. Traktatu (jeden za wszystkich…).

Trump wystąpił jako obrońca cywilizacji zachodniej przed zagrożeniami, takimi jak terroryzm i ekstremizm. Jednoznacznie skrytykował Rosję, m.in. za politykę względem Ukrainy, Syrii, Iranu. Przypominał o naszej tożsamości i o największej wspólnocie, do jakiej należymy. Wzywał do odwagi i determinacji w obronie cywilizacji zachodniej.

Piszę to wszystko z odręcznych notatek, więc to i owo pominąłem, ale w sumie było to przemówienie bardzo propolskie i konserwatywne – miód na serce gospodarzy. Trump był też wyraźnie zadowolony z gorącego przyjęcia na placu Krasińskich – takiej jednomyślności i życzliwości jak w Warszawie nie znalazłby chyba nigdzie w Europie ani na całej zachodniej półkuli – od Panamy i Meksyku po Chile i Argentynę.

Przemówienie prezydenta USA byłoby lepsze, gdyby zawierało więcej konkretów, gdyby Trump nawiązywał nie tylko do pomnika powstania, ale i do gmachu sądów, obok którego stał. W Polsce (i w paru innych krajach) toczy się walka w obronie zachodniej cywilizacji, do której potrzebne są nie tyle rakiety Patriot, ile odwaga i determinacja, o jakie apelował. No, ale nie wymagajmy za dużo. I tak to dobry dzień dla Polski.