Gdy myślę: Karol

Na 80-lecie profesora Karola Modzelewskiego.

Gdy myślę „Karol”, to nie przychodzi mi do głowy ani Darwin, ani Marks, tylko Karol Modzelewski. I zaraz potem mówię sobie: tak należy żyć! Bo gdy myślę „Karol”, to od razu przeprowadzam rachunek sumienia. Innych też do tego zachęcam.

Tak się bowiem składa, że jesteśmy rówieśnikami. Karol jest ode mnie „starszy” zaledwie o kilka miesięcy, w tych dniach obchodzi swoje 80-lecie, i z okazji tej rocznicy pozwalam sobie zabrać głos. Życie nasze zaczynało się podobnie, aczkolwiek potoczyło się diametralnie różnie, i to właśnie skłania mnie do refleksji, kiedy myślę o Karolu.

We wczesnym dzieciństwie ponieśliśmy dotkliwe straty – Karol stracił Ojca, a ja Ojca i Matkę. (To ważna różnica, bo Matka przez duże „M”, Natalia Modzelewska, odegrała w życiu Karola wielką rolę). Wywodzimy się z tego samego środowiska. Karola – obok matki – wychowywał też ojczym, Zygmunt Modzelewski, a mnie wychowywał wuj, Jakub Prawin. Obaj byli komunistami.

Prawin zaraz po wojnie był wojewodą olsztyńskim, potem jedna z ulic w tym mieście nosiła jego imię, które zostało potem odebrane. Zygmunt Modzelewski, były minister spraw zagranicznych, ma w Warszawie „swoją” ulicę, która zostaje właśnie pozbawiona swojego patrona. Żyliśmy i żyjemy dokładnie w tych samych czasach, w tym samym kraju, w tym samym mieście. Studiowaliśmy na tym samym uniwersytecie. Chodzimy tymi samymi ulicami, mamy wielu wspólnych znajomych.

Gdy myślę „Karol”, podziwiam jego odwagę osobistą, to, że własny komfort, ba, własny los kładł na szali swoich przekonań. To jest człowiek, któremu naprawdę nie było wszystko jedno, jeden z nielicznych, którzy myśleli samodzielnie i mówili wprost: białe jest białe, czarne jest czarne. Podczas kiedy wielu z nas negocjowało swoje wystąpienia, fryzowało je lub wręcz milczało, Karol mówił za nas, a nam brakowało odwagi, by stanąć przy nim.

Podziwiam zaangażowanie Karola w sprawy publiczne, to, że dobro ogółu stawiał ponad interesem własnym, mimo wieloletnich prześladowań nie ugiął się, żeby nie stracić pracy, awansować, dostać paszport, mieszkanie, telefon lub talon na pralkę. Zamiast tego myślał o innych, przede wszystkich o tych słabszych i pokrzywdzonych, najpierw przez ówczesny system, potem przez sposób przechodzenia do nowego ładu. Najpierw chodziło mu o socjalizm z ludzką twarzą, a potem o kapitalizm z ludzką twarzą, ale zawsze najważniejsi byli ludzie – nie doktryna, nie taktyka, nie interes własny, ale ludzie, dobro ogółu.

Jak mało kto umie rozmawiać z robotnikami i czuje się dobrze „na dole”, „w terenie”. Z jednej strony wybitny intelektualista, uczony, działacz, z drugiej – człowiek niezwykle przystępny, skromny, prawy. Podczas kiedy jedni eksponują swoje zasługi i krzywdy – prawdziwe i wydumane – Karol nie chwali się tym, ile razy siedział i ile lat w najlepszym okresie swojego życia spędził za kratami.

Każda jego książka jest wydarzeniem, wszystko jedno, czy to będzie „Barbarzyńska Europa” czy niezwykła autobiografia „Zajeździmy kobyłę historii”, czy ostatnio „Polska Ludowa”, czyli rozmowa przedstawiciela lewicy komunistycznej, Andrzeja Werblana, z weteranem lewicy antykomunistycznej, Karolem Modzelewskim. Jeżeli ktoś jest uosobieniem życiowej mądrości, to Karol.

Często słyszymy o powszechnym upadku autorytetów. Nawet jeżeli to jest prawda, to nie należy tego brać dosłownie – Karola to nie dotyczy. Modzelewski to postać formatu prezydenckiego, w pałacu na Krakowskim Przedmieściu byłby na swoim miejscu. Nie docenili go współcześni, historia go doceni.

Gdy myślę „Karol”, cieszę się, że taki człowiek jest wśród nas. Oby jak najdłużej.