W tył zwrot, biegiem marsz!

Nagła, niespodziewana zmiana stanowiska PiS w sprawie ustawy o IPN to powód do zadowolenia ze zmiany idiotycznych paragrafów o karaniu za opinię, że Polacy jako naród i jako państwo nie byli wyłącznie ofiarami Zagłady. Ale skłania do kilku wątpliwości.

Wolta polskiego rządu może być zaskakująca, jeżeli weźmiemy pod uwagę liczne wypowiedzi z obozu władzy – od prezesa Kaczyńskiego i byłej premier Szydło, po rzeczniczkę partii. Do wczoraj wszyscy jak jeden mąż mówili: „ani kroku w tył, nie oddamy ani guzika!”. Dosłownie wszyscy. Ani jeden członek rządu czy kierownictwa PiS nie odważył się na sprzeciw czy choćby łagodne zdystansowanie od ustawy. Nadal boją się wychylić, boją się prezesa, nawet jeśli ten nie jest w pełni sił. Deklamują jednym głosem.

Dlaczego więc rząd zmienił zdanie? Czyżby doszedł do wniosku, że karanie więzieniem za poglądy na temat historii po II wojnie w dobie internetu jest absurdem, wystawia Polsce jak najgorsze świadectwo? Wątpię. Proszę zauważyć, że nikt nie przyznał się do błędu, nikt nie przeprosił Polski, Polek i Polaków – tak często przywoływanych – za międzynarodową kompromitację naszego kraju. Mało tego, premier Morawiecki wyraźnie daje do zrozumienia, że zmiana stanowiska nastąpiła z powodu „konkretnej sytuacji międzynarodowej”, czytaj: nacisku USA, Izraela, diaspory żydowskiej.

Tym razem lobby żydowskie okazało się silniejsze, interes Polski wymagał zamknięcia tego konfliktu, żeby Biały Dom uchylił drzwi przed prezydentem Dudą i powrócił do kontaktów na wysokim szczeblu. Podczas ostatniego pobytu prezydenta Polski w Stanach nie spotkał się z nim żaden znaczący polityk poza burmistrzem miasteczka w stanie New Jersey. Stąd już tylko krok do pożegnania z USA. To było dla nas, dumnego narodu, który wstał z kolan, upokorzenie. O państwie Izrael już nie wspominam.

Bezmyślna ustawa o IPN wyrządziła ogromne szkody w stosunkach z naszym najważniejszym sojusznikiem oraz w stosunkach z państwem Izrael, które zalicza Polskę do swoich ważnych przyjaciół w Europie. (Gdzie, jak wiadomo, klimat wokół Izraela jest chłodny). Gdyby chodziło o jakiś kontrakt na okręt czy helikoptery – bądź nawet o gazociąg – to pal sześć. Ale tu poruszamy się po delikatnym terenie stosunków polsko-żydowskich. Zamiast tańczyć w baletkach, polski rząd wszedł w oficerkach.

Kolejna smutna refleksja: gdyby nie tak znienawidzona „zagranica”, mielibyśmy już pierwsze śledztwa z powodu naruszania – wbrew „prawdzie historycznej” – dobrego imienia etc. Nawet najbardziej kategoryczne, „histeryczne” protesty w Polsce nic by nie pomogły, podobnie jak nie pomogły w sprawie „dobrej zmiany” w wymiarze sprawiedliwości. Dopiero ingerencja Stanów Zjednoczonych i Izraela zmusiły rząd polski do drastycznego odwrotu.

Sposób, w jaki rząd zmienił front – w tempie rekordowym nawet jak dla PiS, w kilka godzin – pokazuje, że parlament nie jest ważny, Sejm i Senat („izba refleksji”!) są w tej sprawie milczące, nie było czasu na dywagacje, upokorzony suweren strzelił obcasami i po wszystkim. Pół roku temu przyjęcie ustawy uznano za sukces, dziś wyrwanie jej kłów też zostaje ogłoszone przez rząd jako sukces. Niektórzy komentatorzy (m.in. Michał Szułdrzyński w „Rzeczpospolitej”) wychwalają przy okazji premiera Morawieckiego, który jakoby pogodził ogień z wodą i zbudował sobie silną pozycję w PiS.

Nie zapominajmy jednak, że fatalną ustawę o IPN przygotował rząd Morawieckiego, to jego wicepremier Ziobro i wiceminister Jaki byli autorami nieszczęsnej ustawy. Nikt, żaden nie uznał tego za katastrofę, żaden nie dał dowodu, że rozumie, na czym polegała katastrofa, a premier nie odcina się od fatalnej ustawy, tylko zwala na zagranicę, czynniki zewnętrzne, uwarunkowania międzynarodowe. Jaki z tego wniosek? Chcesz ratować reputację Polski – musisz szukać sojuszników za granicą.