Śmiać się czy płakać

Śmiać się, bo aktualna władza – najbardziej ze wszystkich dotychczasowych – jest skupiona na celebrze. Trwają prace nad nową wersją orła białego, kilkaset tysięcy złotych idzie na to, żeby orzeł był jednolity, taki sam w MON i dajmy na to w MSZ, papierowy i internetowy. Trwają wytężone prace nad kolejnym dniem wolnym od pracy. Samoloty zostały przemalowane w barwy narodowe. Jacht przemalowano jak trzeba, ale kto nim pływa? Defilada największa w historii, chociaż każdemu wiadomo, że siły zbrojne kuleją, a ich genialny reformator Macierewicz został przeniesiony z frontu na głębokie tyły. Pomniki rosną jak grzyby po deszczu. Kwiaciarnie nie mogą nastarczyć wieńców. Pedagogika dumy triumfuje nad pedagogiką wstydu. Jak nie capstrzyk, to hejnał, a z nieba leci konfetti. Obchody gonią obchody (choć ciśnie się bardziej sztubacki rym…).

Wydawałoby się, że stulecie odzyskania niepodległości to wymarzona okazja dla prezydenta, polityków, wojska, dyplomacji, straży pożarnej, wszystkich patriotów. Tymczasem oglądamy komedię pomyłek, żeby nie powiedzieć: farsę. Prezydent, który wyraźnie lubi ceremoniał i widzi siebie jako ojca narodu, czuje się na zmianę tym, który łączy, i tym, który dzieli. Raz tańczy kujawiaka, raz unosi się w gniewie i jest „niezłomny”. Przed setną rocznicą zamarzyło mu się, że będzie kroczył w pierwszym szeregu marszu jedności, jak gdyby na czele narodu.

Ponieważ jednak narodowcy w pochodzie potrafią wołać: „Zdejmij jarmułkę – podpisz ustawę” i nieść rasistowskie transparenty, a w sprawie ich poprzedniego marszu śledztwo trwa już rok (biedacy z policji i prokuratury nie mogą ustalić sprawców), trzeba było zadbać o tło, na jakim pokaże się głowa państwa. Tło, które nie pojawi się na ekranach i na pierwszych stronach gazet zagranicznych, tendencyjnie wyolbrzymione przez antypolskie media. Zamiast pokazywać rodziny z dziećmi, zagraniczne telewizje i TVN wyławiają pojedyncze przypadki ogolonych na zero ryczących troglodytów, którzy skandują: „Śmierć wrogom ojczyzny”, „A na drzewach zamiast liści…” i „Precz z komuną”.

Prezydent, który był akurat w nastroju jednoczącym, zapowiedział, że pójdzie w marszu narodowców, i zaprosił Polki i Polaków do wspólnego marszu jedności, wierząc w swojej naiwności (aczkolwiek ciśnie się słowo dosadniejsze), że organizatorzy, czyli Stowarzyszenie MN, Młodzież Wszechpolska, ONR i diabeł wie, kto jeszcze, grzecznie się posuną, zrobią miejsce, a narodowcy wszelkiej maści schowają na ten dzień swoje kły.

W tym celu, jak się okazuje, miał miejsce szereg spotkań pomiędzy prezydenckim przedstawicielem, ministrem spraw wewnętrznych, marszałkiem Senatu a organizatorami marszu, czyli narodowcami w całej swojej krasie. Prezydent chciał, żeby uczestnicy marszu nieśli tylko biało-czerwone sztandary, szturmówki itp. Patriotyczna młodzież nie mogła tego zagwarantować, a nawet gdyby mogła (bo że mogła, to jest oczywiste), toby nie chciała, bo musi swoje powiedzieć „ciapatym”, „platformersom”, „pedałom”, „komuchom” i innym.

Niepowodzenie rozmów władzy z narodowcami pokazuje, kto tu rządzi, zwłaszcza kto rządzi ulicą. I do czego prowadzi pobłażanie IV RP dla nacjonalistów, szowinistów i bandytów, którzy uciekają się do przemocy, malują szubienice i biją się z policją. A rząd traktuje ich jak partnerów do rozmów!

Pójścia w takim pochodzie odmówili Lech Wałęsa, Bronisław Komorowski, aż w końcu zrejterował sam prezydent Andrzej Duda, który jeszcze dzień wcześniej zapraszał wszystkich do marszu jedności (z narodowcami) i widział siebie na czele, a znalazł się w ogóle poza marszem. W sumie prezydent Duda się ośmieszył, maszerował i nie maszerował, tak jak nie podpisał i podpisał ustawy „okołosądowe”, jak opowiadał bzdury o unijnych żarówkach i o „wyimaginowanej wspólnocie”. Program obchodów stulecia odzyskania niepodległości, wobec fiaska głównego marszu, klecono na kolanie do dziś – dokładnie w takim bałaganie, jaki towarzyszy powstawaniu ustawy o dniu wolnym 12 listopada.

Za co Stwórca nas tak pokarał?