Kpina z niepodległości

„Listopad, dla Polaków niebezpieczna pora”. Co trzeci policjant chory, prezydent i premier wycofują się z marszu, w którym jeszcze kilka dni temu mieli maszerować, narodowcy, mający podobno zaledwie 1-2 proc. poparcia, okazują się na tyle silni, że nie wiadomo jak im odebrać inicjatywę i centrum stolicy. Rząd okazał się nieprzygotowany do rocznicy stulecia.

Prezydent Warszawy znalazła się w pułapce – albo zakaże marszu i pogwałci konstytucję, albo zezwoli na marsz i na nieuchronne zadymy, które mogą się źle skończyć. Sam zakaz także nie gwarantuje, iż do awantur nie dojdzie. W powietrzu już czuje się woń świec dymnych i gazu łzawiącego. Skompromitowana władza usiłuje przekupić policjantów (1000 zł za przyjście do pracy 11 listopada) i całe społeczeństwo, ogłaszając (w ostatniej chwili) 12 listopada dniem wolnym od pracy. Pogłębia to tylko chaos, ponieważ nikt dnia wolnego nie planował, nie wiadomo, co z planowanymi rozprawami w sądach, wizytami i zabiegami lekarskimi, zajęciami w szkołach i uczelniach, kierowcami w TIR-ów itd. itp.

Po wydaniu około ćwierci miliona złotych na obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości – mamy kompromitację. Żeby minister Sellin, specpełnomocnik rządu do spraw obchodów, zaklinał się na wszystkie świętości, recytując bogaty plan imprez, faktem jest, że prezydent i premier, by uniknąć kompromitacji, w ostatniej chwili usiłują przejąć Marsz Niepodległości, ponieważ ogłaszają własny marsz państwowy dokładnie na trasie zatwierdzonego przez władze Marszu Niepodległości. Narodowcy odwołali się do sądu od decyzji HGW zakazującej marszu i całkiem prawdopodobne, że sąd weźmie ich stronę w imię wolności zgromadzeń gwarantowanej przez konstytucję. Z braku lepszych pomysłów prezydent apeluje o wspólne śpiewanie Mazurka Dąbrowskiego w samo południe 11 listopada. Nie ma w tym nic złego, gdyby nie fakt, że jest to inicjatywa „last minute”, zamiast wspólnego marszu albo wiecu z udziałem obecnych i byłych członków najwyższych władz, gości zagranicznych i dziesiątków tysięcy obywateli. Hymn narodowy ma zagłuszyć porażkę.

Zamiast podniosłego nastroju mamy niepewność, co zrobią narodowcy – przyjdą mimo zakazu? Przejmą manifestację zapowiadaną przez Dudę i Morawieckiego? Spotkają się w innym miejscu i pójdą inną trasą? Co zrobią policjanci – wyzdrowieją czy zostaną w domu?

W normalnych warunkach opozycja powinna wystąpić o wotum nieufności, marszałek powinien zwołać posiedzenie Sejmu, minister spraw wewnętrznych, zamiast błagać policjantów, żeby wyzdrowieli – powinien się pakować, a minister Sellin powinien już być na zielonej trawce. W Sejmie premier powinien się tłumaczyć, jak można było oddać inicjatywę narodowcom, a w loży prezydenckiej Andrzej Duda powinien się rumienić ze wstydu – wszak to on odrzucił swoje własne zaproszenie, przyznając tym samym, że nie on decyduje, kto, z kim i dokąd maszeruje, a marsze niepodległości to nie są niewinne spacery rodzin z dziećmi. PiS tolerował marsze, hołubił kiboli, i teraz stał się ich zakładnikiem.

Na kilka dni przed świętem mamy chaos i kompromitację zamiast wspólnych obchodów – fiasko, które umocni tylko stereotyp, że Polacy nie potrafią nawet świętować. Ciekawe, na kogo teraz władza zwali winę. Chyba na Tuska, bo po to tu był i zapowiadał, że 11 wróci. Panie, zmiłuj się nad nami.