Narodowcy na salonach

Polska scena polityczna dzieli się na trzy części:
1) opozycja liberalna, centroprawicowa, czyli Platforma i Nowoczesna z Donaldem Tuskiem w tle.
2) obóz władzy, czyli Zjednoczona Prawica Kaczyńskiego.
3) opozycja radykalnie prawicowa – narodowcy, ONR, Młodzież Wszechpolska etc.

Setną rocznicę odzyskania niepodległości wygrali narodowcy, czyli opozycja radykalnie prawicowa. Jeszcze kilka dni temu mieli opinię marginesu, folkloru, 1-2 proc. poparcia w sondażach, „celowo wyolbrzymiana” przez TVN, media opozycyjne i zagraniczne. W tym sezonie władza Kaczyńskiego i Morawieckiego zrobiła dużo, żeby wzmocnić skrajną prawicę narodową. Zaostrzając retorykę antyeuropejską, pielęgnując konflikt z Unią, uprawiając kłamliwą politykę historyczną, PiS śpiewał i śpiewa jednym głosem z narodowcami.

Co prawda Kaczyński od czasu do czasu zaklina się, że polexit to kłamstwo, ale prezydent Duda mówi o „wyimaginowanej wspólnocie”, a premier Morawiecki powiada, że doceniamy fundusze unijne, które pomagają nam „naprawić chodniki”. Jest to, oczywiście, bezczelność i kłamstwo, ale konflikt z Komisją Europejską, z Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości, z unijnymi władzami jest stale podtrzymywany przez władze oraz ich media w Warszawie.

W ciągu ostatnich miesięcy narodowcy zdecydowanie się wzmocnili. Rząd i prezydent, nie będąc w stanie urządzić obchodów stulecia alternatywnych do Marszu Niepodległości, uznali się za pokonanych i zostali zmuszeni do negocjacji z „nieszkodliwym marginesem bez znaczenia”. Przedstawiciele najwyższych władz spotkali się z organizatorami marszu osiem razy, uznając ich za godnych negocjacji partnerów. Władza poszła do Canossy. Jeżeli można z narodowcami układać się w sprawie marszu, to dlaczegóż nie dogadywać się z nimi w innych sprawach – wszak zbliżają się wybory europejskie i parlamentarne.

W dodatku narodowcy pokazali, do kogo należy ulica, kto sprawuje rząd dusz wśród nacjonalistycznej, częściowo zagubionej młodzieży, podatnej na hasła hurrapatriotyczne i antyunijne. Kaczyński, pilnując, aby nikt nie obszedł go z prawej strony, ma powód do niepokoju.

Drugim, obok narodowców, „beneficjentem stulecia” był Tusk. Wykazał się nadzwyczajną aktywnością, wygłosił bojowe przemówienie na Igrzyskach Wolności w Łodzi, gdzie zachęcał do walki ze „współczesnymi bolszewikami”, udzielił programowego wywiadu „Gazecie”, złożył kwiaty pod pomnikiem Piłsudskiego, wziął udział w obchodach oficjalnych, gdzie gospodarze wzięli rewanż za „współczesnych bolszewików”, nikt nie powitał przewodniczącego Rady Europejskiej, choć powitań doczekały się nawet postaci drugoplanowe. (Użycie terminu „ bolszewicy” było niefortunne i będzie wytykane Tuskowi przez dżentelmenów na prawicy).

Na trybunie Tusk stał w piątym rzędzie. „On ich kiedyś ustawi w szóstym”, jak ktoś powiedział. (W licznych wystąpieniach prezydent ani razu nie wspomniał o Unii, w gigantycznym biało-czerwonym marszu nie było ani jednej unijnej flagi). Obóz władzy otwierał pochód jak gdyby w pancernej kapsule, cały otoczony przez żandarmerię oraz wojsko i ewakuował się przy pierwszej sposobności, poddając stolicę narodowcom.

Jedno potknięcie Tuska nie zmienia jednak faktu, że jest on coraz bliżej powrotu do polityki polskiej. Powstrzymują go jeszcze zobowiązania brukselskie, dyskrecja i ocena szans na sukces w wyborach prezydenckich 2020. Dla liberalnej opozycji powrót Tuska byłby wymarzony, ponieważ jest ona pozbawiona wyrazistego, charyzmatycznego przywódcy. Pojedynek Duda–Tusk byłby symboliczny dla panującego w Polsce podziału.