Reprymenda z Waszyngtonu

Media rządowe, zwane publicznymi, oraz ich organy „niezależne” milczą na temat ostrzeżenia, jakie ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher wygłosiła na temat wolności mediów w naszym kraju.

Dlaczego milczą – to jasne, chętnie ukryłyby tę wiadomość w ogóle, gdyż – jak powiedział Jarosław Kaczyński – jesteśmy najbardziej demokratycznym państwem w Europie. Dlaczego natomiast milczą także media niezależne – trudniej ustalić. Być może dlatego, że ostatnimi czasy mają tyle wiadomości kompromitujących rząd, że muszą wybierać.

Tymczasem rzecz nie jest błaha. Ambasador Stanów Zjednoczonych powiedziała m.in.: „Jest jedna rzecz, co do której Kongres amerykański, republikanie i demokraci, jest zgodny: wolność prasy. Nie mogę tego inaczej wyrazić. Kongres Stanów Zjednoczonych jest bardzo pozytywnie nastawiony do Polski. Demokraci i republikanie bardzo chętnie pomagają Polsce, bo wiedzą, że Polska jest bardzo ważnym sojusznikiem. Ale to się może wszystko posypać. Jeśli chodzi o wolność prasy, to w USA wszystko jest czarno-białe. I mówię o tym, przestrzegam państwa, bo słyszę o tym ciągle. (…) Mogę zrobić naprawdę dużo, ale jeśli chodzi o wolność prasy, to proszę do mnie nie dzwonić”.

Jest to już kolejne ostrzeżenie Waszyngtonu pod adresem Polski z powodu zagrożenia wolności mediów. Poprzednie przekazywała rzecznik Departamentu Stanu. Wtedy mówiono, że Amerykanie bronią swoich (TVN), dzisiaj kontekst jest chyba szerszy, gdyż na drugie półrocze zapowiadano „polonizację” mediów oraz inne sposoby ich zakneblowania. Część z nich jest już realizowana, np. pozbawienie niezależnych mediów reklam i ogłoszeń spółek skarbu państwa. Państwo PiS tuczy tylko swoich. Oczywiście, dyplomaci nie są ślepi.

Gdyby powyższe ostrzeżenie pochodziło od ambasadora jakiegokolwiek innego kraju – od Berlina do Tokio – polski MSZ i media prorządowe zareagowałyby inaczej. „Nie będą nas pouczać”, „oburzająca interwencja w sprawy wewnętrzne”, „niedopuszczalna wypowiedź”, „ambasador wezwany do MSZ”, „reprymenda” itp. Ponieważ jednak mamy do czynienia z jedynym sojusznikiem, którego władze polskie słuchają, nie słyszałem żadnego głosu protestu ani urażonej dumy. Gdzie się podziała nasza godność? Czy wstaliśmy z kolan? Czy jesteśmy partnerem, z którym trzeba się liczyć?

Warszawa przełyka gorzką pigułkę, prezydent, premier, tak na ogół wrażliwi na punkcie suwerenności, milczą jak zaklęci. Ale to nie znaczy, że my też mamy milczeć.