Świnie górą

Pan pisze ręcznie czy na komputerze? Piszę nożyczkami – odpowiadam. Gromadzę wycinki z „Rzeczpospolitej”, a następnie wklejam je do felietonów, co wcale nie jest proste. Oto szeroki na trzy łamy tytuł z 19 lipca 2018 r.: „POLSKIE ŚWINIE PODBIJAJĄ STANY ZJEDNOCZONE. USA urosły na pierwszego odbiorcę naszej wieprzowiny. Zwłaszcza boczku”. Wycinek ten przeleżał na moim biurku pół roku, gdyż ciągle jakaś ważna polska persona gościła w USA, a to minister przygotowywał wizytę, a to prezydent był w Białym Domu, a to inny decydent kupował uzbrojenie. Gdybym w takiej chwili wykorzystał ten wycinek, niechybnie miałbym prokuratora na głowie za obrazę majestatu. Jak prezes Glapiński jest chroniony, jak za sędziego Muszyńskiego wzywają dziennikarza do raportu, to co dopiero za skojarzenie dygnitarza ze świnią?

Dlatego też kiedy tylko mogę, trzymam się z dala od polityków, bliżej zwierząt. „GDZIE POJECHAŁY CENNE ARABY” – to inny, duży na trzy łamy tytuł w „RZ”. Okazuje się, że w polskiej stajence znów warto by posprzątać przed świętami: „Urodzony w marcu 2017 Ermitage to jeden z najbardziej obiecujących ogierków w polskiej hodowli konia arabskiego. Ogierek ten jest własnością stadniny w Michałowie, która pozwoliła go wywieźć za granicę od grudnia 2017 do sierpnia 2018. W jakim celu?” – pyta red. Wiktor Ferfecki. „Trudno to ustalić, bo ogierek wyjechał z kraju bez jakiejkolwiek umowy”. Jak się dowiadujemy, konie bywają dzierżawione, ale Ermitage przebywał za granicą bez umowy, „pierwszy raz spotykam się z dzierżawą przeprowadzoną tak niechlujnie” – mówi ekspert.

„Klacz zostaje przekazana nieźrebna, w dalszej części raportu widnieje zapis, że klacz jest jednak źrebna” – pisze resort w odpowiedzi na interpelację poselską. Z artykułu dowiadujemy się, że stadnina mogła zostać okradziona. Gdzieś się zawieruszyło 75 tys. euro nagrody. Bagatela!

O ile w chlewie dzieje się dobrze i polskie świnie triumfują, o tyle w stajni należałoby posprzątać, bo idą święta, a święta bez stajenki się nie liczą.

Trzeci, naprawdę poruszający wycinek z „RZ” (20 listopada 2018) to felieton znanego publicysty i byłego dyplomaty Jerzego Surdykowskiego. „Dość dawno – jeszcze za Platformy – potrzebowałem sporej sumy na nowy garnitur zębów, bo te, które posiadam naturalnie, odmówiły mi posłuszeństwa. Komplet uzębienia na implantach kosztuje tyle, ile przyzwoity samochód, udałem się więc do banku po pożyczkę. W najlepszym razie mogłem dostać pieniądze krótkoterminowo [przecież mogę umrzeć – pisze Surdykowski], ale przez 2-3 lata takiej pożyczki nie spłacę”. Autor udał się więc do sektora pozabankowego, do starannie wybranej firmy Europejska Grupa Finansowa – Council. Grupa okazała się raczej grypą, i to śmiertelną, już w 2016 r. zniknęła z rynku, a red. Surdykowski (oraz inni, którzy dostali po zębach) „został z potężnym długiem bankowym, za który grozi mu utrata wszystkiego, co posiada”. Dostojna KNF milczała, mimo że sprawa zrobiła się głośna. „Sąd zażądał wadium, które przekraczało moje możliwości finansowe. Tak obywatel zostaje na lodzie, a oszuści brykają na wolności”.

Przypadek ten szczerze mnie wzruszył, zacząłem odczuwać wyrzuty sumienia, więc mam tylko skromną propozycję. Sam posiadam garnitur zębów (model 1938), aczkolwiek nie na implantach. Przez większość dnia i nocy garnitur się marnuje. Chętnie udostępnię go redaktorowi (model 1939, więc powinien pasować), będziemy korzystali zeń na zmianę, na zasadzie tzw. chwilówki, do czasu kiedy władza uzdrowi sektor bankowy, co podobno nastąpi prędko, bo ten sektor jakoby jest zdrowy, tylko jedna czarna owca była zatruta, ale już siedzi, bo Polki i Polacy „walczom z korupcjom”. Sam prezes NBP Glapiński zapewnia, że cieszy się dobrym zdrowiem, a że ryba jest zdrowa od głowy, to już wkrótce każdy z nas będzie miał czym gryźć ziemię.