Premier z gumy
Strajku nauczycieli winien jest rząd, ponieważ od początku kadencji, od ponad trzech lat, wyciąga miliardy złotych jak króliki z kapelusza. Są pieniądze na 500 plus? Są, bo uszczelniliśmy podatki. Są miliardy na 500 plus na pierwsze dziecko? Dzięki nam – są.
Są pieniądze na trzynastą emeryturę? Są pieniądze na obniżenie nauczycielom kosztów uzyskania dochodu? Są, bo my pamiętamy o milionach emerytów, którzy stanowią wielki elektorat. Są pieniądze na zwolnienie z podatku ludzi młodych, do 26. roku życia? Są, a Tusk z Rostowskim ich nie umieli znaleźć, a jeśli powrócą do władzy, to wam to wszystko odbiorą i zmarnują na in vitro, na seksualizację przedszkolaków. W ten sposób PiS krok po kroku kupował, korumpował wyborców i ogłupiał – młodych, starych i średnich, którzy już mają dzieci. My wam płacimy – wy na nas głosujecie.
Gdyby, powtarzam, gdyby PiS mniej hojnie rozrzucał pieniądze, przyznając np. 500 plus tylko najbiedniejszym rodzinom, gdyby trzynastkę dostali tylko emeryci i renciści, którzy mają najniższe świadczenia – znalazłoby się choć część pieniędzy na nauczycieli. Pieniądze są! Pieniądze są! – mówił rząd i rozdawał na lewo i na prawo, np. na kosztowne projekty i wizje, jak choćby miliony na poprawę wizerunku Polski i premie dla swoich.
Prawo i Sprawiedliwość, mając miliardy do dyspozycji, popełniło kolosalny błąd – kupowało głosy wyborców, zaniedbując nauczycieli i ochronę zdrowia. Co mają zrobić pacjenci, którzy umierają w SOR, gdzie brakuje miejsca na podłodze dla dzieci chorych psychicznie? Co w tej sytuacji miał sobie pomyśleć młody nauczyciel po studiach, który pracuje w szkole publicznej za 1800 zł miesięcznie i uczy w klasie, w której jest 30 dzieci? A obok, w szkole „społecznej”, klasy są o połowę mniej liczne, a zarobki wyższe.
Nauczyciele nie mieli innego wyjścia niż strajk, choć uderzenie akurat w czasie egzaminów jest dyskusyjne. Odnoszę wrażenie, że opozycja i część mediów opozycyjnych zachęcały do strajku, widząc w nim szansę na porażkę rządu. To jest nie fair. Walka z rządem „do ostatniej nauczycielki” nie powinna być celem opozycji. Celem powinna być znaczna poprawa sytuacji materialnej nauczycieli, a co za tym idzie – poprawa ich prestiżu, przede wszystkim w szkole, ale i w społeczeństwie w ogóle. To położyłoby kres negatywnej selekcji do zawodu, wszak wiadomo, że dla wielu młodych ludzi praca w szkole to ostatni ratunek. Rząd w dodatku niepotrzebnie prowokuje nauczycieli. Przynieść na spotkanie ostatniej szansy projekt podniesienia pensum (obecnie niskie, 18 godz. tygodniowo) i zarobków stopniowo przez kilka lat to liczyć na odrzucenie tej idei w tym momencie. Dyskusje o pensum i wzroście zarobków trzeba było położyć na stół dużo wcześniej, a nie ostatniej nocy.
Niewykluczone, że rząd liczy na złamanie strajku, co by utrudniło roszczenia innych grup zawodowych. Rząd, który miesiącami zwlekał z rozpoczęciem negocjacji, lansuje teraz tezę, że jest to strajk „polityczny”, którego plan powstał półtora roku temu „w gabinecie Schetyny”. Oczywiście, że tego typu wydarzenie ma wymowę polityczną. Żółte kamizelki są też polityczne. 500 plus też jest polityczne i to żaden wstyd. Na półtora miesiąca przed wyborami do Europy i pół roku przed wyborami do Parlamentu Kaczyński i Morawiecki woleliby mieć w kraj spokój, posprzątane. Ale są pod ścianą: na wynik starcia z nauczycielami patrzą inni, którzy tylko czekają.
A premier Morawiecki już mówi, że budżet państwa nie jest z gumy. Budżet z gumy nie jest, ale premier – tak. Do tego wszystkiego planowany wyjazd minister Zalewskiej do Paramentu Europejskiego w trakcie „jej” reformy to po prostu wstyd.