Miziołek stchórzył

Dyrektor Muzeum Narodowego prof. Jerzy Miziołek zdjął z wystawy prace Katarzyny Kozyry i Natalii LL, co wywołało lawinę oskarżeń dyrektora „dobrej zmiany” o zapędy cenzorskie. Dyrektor powołuje się na list matki nastolatka, który miał przeżyć traumę po obejrzeniu wspomnianych prac. Ponadto mówi się, że dyrektor podjął decyzję pod wpływem Ministerstwa Kultury, dokąd został wezwany na dywanik.

Oba tłumaczenia są głupie. Z tego powodu, że ten i ów widz (w dodatku młodociany, który mało w życiu widział) przeżył szok, można zamknąć każdą wystawę, koncert, przedstawienie teatralne czy film. Ostatecznie jednym z zadań sztuki jest prowokować, gorszyć, obrażać, rozsadzać przyjęte normy. Jeżeli młody człowiek jest wyjątkowo wrażliwy, to mamusia, zamiast pisać list do muzeum, powinna staranniej dobierać wystawy, na które jej syn chodzi.

Poważniejsza jest kwestia Ministerstwo–Muzeum. Ministerstwo kategorycznie odcięło się od pogłosek, jakoby to ono zażądało usunięcia prac obu znanych artystek. W wydanym oświadczeniu resort stanowczo zaprzecza, jakoby interweniował, a całą odpowiedzialność ponosi dyrektor placówki (czytaj: Miziołek).

Prawdopodobnie było tak: prof. Miziołek był na dywaniku, zresztą nie musiał chodzić, żeby wiedzieć, co w resorcie piszczy. Ostatecznie nie po to został dyrektorem i nie po to zwolnił swojego poprzednika, żeby kontynuować linię wybitnych poprzedników, choćby prof. Agnieszki Morawińskiej, która odeszła ze stanowiska z własnej woli.

Dyrektor Miziołek znalazł się w sytuacji typowej dla kraju autorytarnego, w którym władza reguluje wszystko, co chce. Jest rozdarty pomiędzy racją a władzą. Być samodzielnym czy uległym? Było to częste zjawisko w Polsce Ludowej. Wydawca wiedział, że Konwicki jest źle widziany, ale nie miał tego na piśmie – musiał sam podjąć decyzję: narazić się czy położyć uszy po sobie, stracić twarz. Dyrektor filharmonii, radia czy Warszawskiej Jesieni wiedział, że Panufnik jest „be”, i musiał decydować – wykonać czy nie wykonać?

Co zwycięży – strach czy odwaga? Ktokolwiek działał w systemie autorytarnym, stał wobec takiego dylematu. Kiedy rządzą ciemniacy – był to i jest wieczny problem. Jedni rezygnują i zachowują twarz, drudzy zostają, „żeby robić coś dobrego dla dobra instytucji”, a czasami po prostu dla ochrony własnego tyłka.

PS z ostatniej chwili: Jak się dowiadujemy, dyrektor Miziołek zmienił swoją decyzję. Presja opinii publicznej poskutkowała. Oby tak dalej.