My z pokolenia Polańskiego

Znakomita publicystka Dominika Wielowieyska tym razem zajęła się sprawą Romana Polańskiego („Pokoleniowy spór o Polańskiego”, „GW”, 23 grudnia). Nie zabieram głosu po to, żeby osądzać wybitnego artystę, tylko żeby zdystansować się od logiki pokoleniowej, którą stosuje red. Wielowieyska, zwalając jak gdyby przyczyny zjawiska na dawne czasy i obyczaje.

„W tym świecie [dominacji mężczyzn – Pass.] normalne jest, że szef sypia z podwładną” – pisze Wielowieyska. Nie ma w tym nic złego, sama chciała. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że 40-latek uwodzi nastolatki poniżej 18. roku życia. Przecież chciały tego. Jest wolność obyczajów, jest rewolucja seksualna. Każdy śpi, z kim chce.

To jest świat pokolenia Polańskiego – czytamy dalej. Ten świat odchodzi w przeszłość, a jego mieszkańcy nie mogą tego przeboleć. Przecież było tak fajnie. „Tymczasem tak naprawdę to jest opowieść o wykorzystywaniu władzy i wpływów w sferze seksu i stosunków damsko-męskich. I ta opowieść się zmienia”.

Nieco dalej red. Wielowieyska  stawia kropkę nad i: „W świecie pokolenia Polańskiego jest inaczej. Oni sypiają z kobietami, których kariera i pensja  od nich zależą. I gdy po kilku latach będą oskarżeni o wymuszanie seksu, o nadużywanie władzy wobec kobiet, (…) to będą bardzo zdziwieni. Jak to? Oni niczego złego nie zrobili. Sama chciała”.

Tyle Dominika Wielowieyska. A teraz ja jako samozwańczy przedstawiciel „pokolenia Polańskiego”, też 80+ i o podobnym (tout proportions garde) przebiegu: Holokaust, ocaleńcy, wielka (w przypadku Romana Polańskiego) kariera i udane życie zawodowe w moim przypadku. Wydaje mi się, że pani Wielowieyska ma trochę uproszczony pogląd na sferę męsko-damską w naszym, Polańskiego i moim, „pokoleniu”. Nie istnieje coś takiego jak „pokolenie Polańskiego”. Stosunki w Hollywood mało przypominają  stosunki w Polsce. Pół wieku temu wykorzystywanie seksualne kobiet nie było tak rozpowszechnione, jak by wynikało z artykułu pani Wielowieyskiej. Los kobiet bardziej niż dzisiaj zależał od przełożonych płci męskiej, ale awans przez łóżko nie był tak powszechny, by mówić o „pokoleniu” Polańskiego.

Środowiska, w których ja się obracałem i o których mogę mieć swoje zdanie, od koedukacyjnego domu akademickiego w St. Petersburgu (1955/56) i łącznie siedmiu lat w USA, poprzez środowisko dziennikarskie i dyplomatyczne II połowy XX w., w tym odpowiedzialne stanowisko w amerykańskiej redakcji w Bostonie w latach 90. – nie potwierdzają tak kategorycznej diagnozy red. Wielowieyskiej. Nie było to takie proste. Za czasów naszego „pokolenia” dziewczyny i kobiety miały coś do powiedzenia w sprawie swoich relacji z mężczyznami, umiały zapalać zielone, żółte lub czerwone światło. Owszem, były kontakty interesowne, ale to był margines. O awansach w dużym stopniu decydowały inne względy. Poza historiami z Hollywood nie słyszałem o przypadkach wykorzystywania substancji narkotycznych czy innych powodujących zgodę kobiet na współżycie. Jedyną taką „substancją”, dość powszechnie stosowaną, był alkohol, ale to inna sprawa.

Wydaje się, że jeśli już artykuł p. Wielowieyskiej jest po części trafny, to w odniesieniu do pewnych środowisk, a nie do „pokolenia”. W naszym pokoleniu ogromna większość wiedziała, co jest dobre, a co złe, kto to jest nieletnia, kto jest dżentelmenem, co to jest kultura i odpowiedzialność. A że nie każdy brał to sobie do serca, to inna sprawa.

Przy okazji: najlepsze życzenia świąteczne i noworoczne dla pani redaktor, a także dla całego blogowiska!

PS W niedzielę 29 grudnia o godz. 10:05  naszym gościem w TOK FM będzie znany historyk prof. Marcin Kula. Będziemy rozmawiali o tzw. polityce historycznej. Zapraszam!