Afront czy policzek?

Jak długo żyję, nie przypominam sobie takiego afrontu wobec Polski, a afronty przecież bywały, np. wskazanie gen. Jaruzelskiemu tylnego wejścia do Pałacu Elizejskiego. Zbiorowy list 50 ambasadorów i przedstawicieli zagranicznych organizacji w Polsce to ewenement. Owszem, były podobne inicjatywy, ale nigdy tak głośne, tak zdecydowane i reprezentatywne. List trafił Polskę w sam splot słoneczny, w samą istotę sporu: LGBT+, ochrona słabszych przed atakami fizycznymi i werbalnymi, tolerancja i wzajemna akceptacja we wszystkich dziedzinach życia.

Rząd Polski, przyzwyczajony do lekceważenia niechętnych sobie głosów za granicą jako dzieła antypolskiej mafii i „określonych kół”, tym razem okazał się bezradny. Oficjalne komentarze są oszczędne, ale rozwój wydarzeń potwierdza trafność listu. Mianowanie ajatollaha Przemysława Czarnka na stanowisko ministra edukacji i nauki (!) stanowi kolejny dowód, dokąd zmierza rząd – do dalszej konfrontacji, do podsycania „sporu” o LGBT+, do przeorania programów szkolnych i wyższej edukacji w duchu kościelno-narodowym. „Robimy za Iran” – pisze celnie J. Haszczyński w „Rzeczpospolitej”.

List ambasadorów jest największą porażką wizerunkową rządu od czasu pamiętnego głosowania 1:27. Piszę „rządu”, ale odium spada na cały kraj. To kolejna plama na wizerunku Polski, na poprawę którego wydaje się miliony dolarów. Żadne wystawy, filmy i odczyty o naszej historii i jej bohaterach nie są w stanie naprawić skutków „listu 50”. Wszak ambasadorowie – włącznie z ambasador Mosbacher, która list ogłosiła – nie robią tego prywatnie, we własnym imieniu. Taki krok przeciwko ważnemu państwu, jakim jest Polska, musiał być zaakceptowany w stolicach, które ambasadorów desygnowały. Normalnie ambasadorowie nie są tacy skłonni do podpisywania dokumentów, zwłaszcza zbiorowych, nie każdy chce występować razem z USA czy Indiami lub Wenezuelą.

Taki list musi także uwzględniać sytuację wewnętrzną w państwach, które reprezentują sygnatariusze. Jak na to zareaguje mniejszość polska, jaki to będzie miało wpływ na stosunki z Polską.

List świadczy o tym, że jesteśmy izolowani, osamotnieni, wizerunek mamy zły i nie uległ on poprawie od czasu sporu o projekt ustawy o IPN. Czas przerwać tę wojnę domową rozniecaną przez pana Ziobrę „and his boys”, przez rząd i przez prezydenta, który grzmiał, że nie chodzi o ludzi, tylko o ideologię. Wtedy chodziło o Żydów, teraz o gejów – nic nowego.