Górą nasi

Całe szczęście, że nasi już odpadli z mistrzostw świata w piłce nożnej, bo przynajmniej może się toczyć mecz na śmierć i życie z „układem”.  Trenerem naszej drużyny jest genialny strateg, Jarosław Kaczyński, który przygotowywał polski zespół  do tej rozgrywki przez 15 lat. Do decydującego spotkania, w barwach IV RP, trener wystawił  najlepszych zawodników: w bramce Wassermanna, w obronie wysokiego  Dorna, masywnego Bielana i postawnego Michała Kamińskiego, w pomocy pracowitego Gosiewskiego,  agresywnego Mariusza Kamińskiego, w ataku Cymańskiego i  Marcinkiewicza (choć ostatnio w meczu o puchar Zyty Gilowskiej strzelił samobója) oraz wszędobylskich skrzydłowych – bramkostrzelnego Jacka Kurskiego i Artura Zawiszę.

Kiedy jednak nasi pojechali na Mundial i zobaczyli, że przed każdym meczem trzeba pozować do fotografii z transparentem „Precz z rasizmem”, wzięli to za aluzję organizatorów do wiceprezesa TVP Farfała oraz Wszechpolaków. Postanowili przegrać z Ekwadorem i jak najprędzej wracać do kraju, w czym walnie pomogli nasi rodacy grający w barwach Niemiec – Borowski, Podolski i Klose. „Z Borowskim nie będziemy grali, to zawodnik z układu, powinien siedzieć (na ławce rezerwowych)” – powiedział trener naszej reprezentacji na odjezdne. Na lotnisku Okęcie reprezentację w imieniu bokserów powitał wicepremier Andrzej Lepper, który pochwalił naszych reprezentantów za patriotyczną postawę w Niemczech.

Piłka nożna to  gra niewiniątek. Niby wszyscy wierzą w fair play, ale wystarczy popatrzeć na mundial, żeby zobaczyć do czego zdolni są najwięksi,  na czele w Anglikiem Rooneyem, który kopnął leżącego zawodnika portugalskiego w krocze.  – Jeżeli tak kopie Anglik, z kraju dżentelmenów i z ojczyzny futbolu, to jak kopie reprezentant Ghany? – pytali nasi swojego trenera i na wszelki wypadek wybrali powrót do kraju.

Piłkarze z reguły udają niewiniątka. Przy wejściu na boisko obowiązkowo się żegnają, ale gdy znajdą się już na murawie – faulują jak poganie. Kiedy sędzia zagwiżdże – nie wiedzą o co chodzi. Patrzą  zdziwieni, jak gdyby gwizdek wyrwał ich ze snu. Bezładnie rozkładają ręce, unoszą wzrok ku niebu, zaskoczeni patrzą na sędziego, ze zdumienia łapią się za głowę.

Chętnie walą się na ziemię, symulując przejmujący ból. Grają też „na faul”, to znaczy – żeby sprowokować przeciwnika. Padają jak podcięci, żeby wzbudzić litość sędziego, albo wręcz prawo do strzelenia rzutu karnego. Potrafią leżeć i wyć z bólu, jednocześnie łypiąc okiem na arbitra, żeby zobaczyć, czy udało się wymusić odpowiednią decyzję. Kiedy trzeba – potrafią wstać z martwych i rzucić się do boju. Gdy sędzia pokazuje im żółtą kartkę, rzadko kiedy wiedzą o co chodzi. Wszystko to niewiniątka.  

Dookoła nich zgromadzone są ogromne pieniądze, o które grają, udając, że cierpią za ojczyznę. Kiedy tysiące kibiców na trybunach, będąc często w stanie wskazującym na użycie, realizują receptę Giertycha (więcej hymnu!), piłkarze myślą wręcz przeciwnie –  żeby rodzimy klub sprzedał ich za granicę, bo tam lepiej płacą. Choćby na Ukrainę, której piłkarze dostali po 350 tys. dolarów na główkę.

Do tego wszystkiego dorobiona jest legenda i teoria. Legenda, że Albert Camus powiedział: „Wszystko, co wiem o moralności, wiem z piłki nożnej”. Legenda, że skoro kibicami są Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek, to musi to być  sport dżentelmenów. Teoria,  że sport to szkoła charakterów. Że piłka łączy ludzi i narody, że system 4-4-2 jest lepszy od systemu 3-4-3, i że 15 lat temu na stadionie w Lyonie wygraliśmy o włos, a w Hamburgu byliśmy o włos od zwycięstwa. Całkowicie niepotrzebne  wiadomości, którymi przeciążone są niezbyt pojemne mózgi kibiców i komentatorów. Do tego dochodzą epokowe odkrycia, w rodzaju: „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, albo „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”.

Piłka nożna uchodzi u nas za sprawę wagi państwowej. Imprezy sportowe zaszczycał już Aleksander Kwaśniewski. Na meczu z Niemcami obecny był prezydent Kaczyński, przed meczem z Ekwadorem do szatni naszej drużyny udał się  premier Marcinkiewicz, a po jej powrocie witał ją na lotnisku wicepremier Lepper.  Rząd zabiera się teraz do roboty – zapowiada okrągły stół w sprawie piłki nożnej (choć okrągły stół  budzi dziś najgorsze skojarzenia, a na temat piłki nożnej powiedziano już wszystko) i nasyła kontrole na związek piłki nożnej. Po odzyskaniu MSZ, Prawo i Sprawiedliwość zamierza odzyskać PZPN. Organizacja ta nie ma dobrej reputacji, to fakt, ale jest nadzieja, że jak na jej czele stanie ktoś niezależny z PiS, to nasi zaczną wygrywać. Tylko czekać, aż Andrzej Lepper zażąda przynajmniej jednego pomocnika i jednego skrzydłowego dla Samoobrony.

Piłka nożna w obecnym wydaniu przypomina naszą politykę –  to szkoła niewiniątek, które kopią w kostkę, szkoła źle pojętego patriotyzmu polityków i mediów, szkoła fanatyzmu kibiców, demoralizujące widowisko, z którego wszyscy są zadowoleni, bo wiadomo, co jest grane i (prawie) każdy lubi na to popatrzeć, bo mecz to jedyny niezależny program w telewizji.