Świat jest piękny

Poprzedni mój wpis („Polskie piekło„) był gorzki i przygnębiający, wywołał znakomite komentarze, za które dziękowałem wczoraj. Dzisiaj – dla odmiany – coś lekkiego i pogodnego, chociaż „ciągle pada”. Żoliborz jest dziś piękny, jak rzadko – może dlatego, że większość mieszkańców wyjechała na długi weekend. Park im. Żeromskiego odnowiony pięknie (trzeba przyznać, że za czasów, kiedy prezydentem stolicy był imć pan Lech Kaczyński, a jego brat i premier w jednej osobie też mieszka na Żoliborzu, więc jestem dobrej myśli). Dookoła parku nowe ogrodzenie, wewnątrz roślinność zadbana, bajecznie kolorowa (sierpień – wszystko kwitnie), na szczęście do parku nie wolno wprowadzać psów (sąsiednie uliczki to jeden wielki psi wychodek), dzięki czemu chociaż po parku można spacerować z zamkniętymi oczami. Idąc „na słuch” można dojść do rewelacyjnego placu zabaw dla dzieci i dla wnuków. Dookoła kwitnie prywatna inicjatywa, czyli ten niesprawiedliwy wolny rynek. Naprzeciwko wejścia na plac zabaw powstała kawiarenka z myślą o dzieciach (specjalność – lizaki i cukierki, dentystycznie zabójcze), przed nią sprzedawca szklanej waty, a w sąsiednim warzywniaku, do niedawna smutnym jak Powązki, pojawiły się ciastka, lemoniady, napoje – wszystko z myślą o dzieciach (i o portfelu). Co prawda kawiarenka powstała w lokalu po zbankrutowanej kwiaciarni, ale za to Plac Wilsona cały w kwiatach – wszystko dzięki rumianym na buziach kwiaciarkom, podgrzewanym od zewnątrz przez słoneczko, a od wewnątrz przez wysokokaloryczną zawartość termosów.

Na smutnym dotychczas Placu Inwalidów szykuje się poważna zmiana – w miejsce beznadziejnego sklepu spożywczego a la PRL i zlikwidowanej, niestety, drogerii, ma powstać prawdziwa restauracja, jak wieść niesie, zakładana przez ludzi z doświadczeniem w branży z Kazimierza nad Wisłą, gdzie „żywienie zbiorowe” jest dobrze postawione. Odchodząca od placu ulica Czarnieckiego, jak cała okolica, przeżywa prawdziwy renesans, co drugi domek jest po remoncie – coraz ładniejsze dachy, coraz lepsze okna, coraz mnie zapyziałych nor, coraz więcej znanych firm oraz młodych, pięknych (i zamożnych) mieszkańców. Widać także pierwsze objawy troski nie tylko o to, co własne, ale i o urodę ulicy. Na starych uliczkach Brodzińskiego, Wyspiańskiego, Lelewela mieszkańcy strzygą trawniki, sadzą kwiaty, krzaki i drzewka, a i w miejscach publicznych, jak np. przy Cytadeli, niewidoczna ręka dba latem o zieleń, a zimą posypuje ścieżki piaskiem. Żoliborz staje się coraz piękniejszy, zwłaszcza w dni wolne, jak wczoraj, 13 sierpnia, kiedy przez ulice nie przelewają się tysiące użytkowników metra, a jezdnie nie są oparkowane bez końca przez tysiące samochodów, które można trzymać na ulicach za darmo nawet cały dzień, bo nasza nieudolna władza nie zainstalowała od lat parkometrów, tylko demaskuje korupcję i układy.

Sama władza też jednak się zmienia – w urzędzie dzielnicowym zabudowano podwórze, otwierając piękną salę obsługi interesantów. Odbierałem tam niedawno nowy dowód osobisty, Francja – elegancja. Niestety, data urodzenia w nowym dowodzie stara jak zawsze… Po wyjściu z urzędu, nastrój mi się jednak poprawił. Patrząc na kwiaty, odnowioną ulicę Słowackiego, nową stację metra, pomyślałem, że zbyt często grzebiemy się w brudach, zbyt rzadko mamy chwilę i ochotę, by podziwiać to, co piękne. Wszak Polska to nie tylko lustracja i kastracja. Za dużo smutku, za mało radości. Za dużo złośliwości i pogróżek, za rzadko przekazujemy sobie znak pokoju. Gdy ze swojego roweru patrzę na kolorowy, letni Żoliborz, przypominam sobie myśl artysty:

Malarstwo to jest taki gruczoł, który wydaje się zbędny, ale gdy go wyciąć – organizm usycha.

Wystarczy odwrócić się tyłem do polityki, żeby zobaczyć, jaki świat jest piękny.