Polskie piekło
W krajach bardziej cywilizowanych, jak Hiszpania, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone, potrzeba dopiero islamskich terrorystów, żeby sprowadzić piekło. W Polsce „ludzie ludziom gotują ten los”. Od kilku dni trwa polowanie na „delegata”.
Dziennikarze „Rzeczpospolitej” dotarli do dokumentów, z których wynika, że w składzie kilkunastosobowej delegacji „S”, która została przyjęta przez JP II lat temu 25, był informator SB. Niby nie jest to żadna sensacja, skoro od dawna mówi się, że bezpieka miała swoich ludzi wszędzie, ale pojawia się dreszczyk emocji, bo tylko gospodarz w Watykanie jest poza podejrzeniem. Pozostali, wielce dla Polski zasłużeni – wszyscy są podejrzani. Można wręcz grać w totka, albo przyjmować zakłady, kto z obecnych na fotografii donosił: biskup? kapelan? premier? działaczka? Nie wiadomo, jak mają się w tej sytuacji znaleźć goście na fotografii – jedni milczą, drudzy zaprzeczają, trzeci wiedzą, ale nie powiedzą, jeszcze inni mówią, że na razie nie sposób ustalić ze stuprocentowa pewnością, a ktoś jeszcze twierdzi, że nie warto czekać na 100 procent, wystarczy 99 i podpowiada, że to kobieta, nie, nie kobieta, duchowny, nie w żadnym wypadku nie duchowny, raczej z Elbląga, nie – raczej z Gdańska, „ogłoszę to nazwisko za trzy tygodnie” – powiada jeden z „podejrzanych”, w sumie – jedno wielkie szambo, którego wieko zostało przez gazetę uchylone, w sam raz na tyle, żeby wrzucić weń granat i ochlapać wszystkich, którzy byli przyjęci na audiencji. Od rana do wieczora trwa polowanie na „delegata”. Polowanie z nagonką.
Inni z kolei polują na księdza z Nowej Huty i na kardynała z Krakowa, którzy wzajemnie się licytują: Ja pokażę – nie pokazuj – to ty ujawnij – ujawnię, jak będzie wiadomo – przecież już wiadomo – nie wiadomo – wiadomo na 100 procent – na sto procent nie wiadomo…
Teoretycznie, lustracja miała dwa uzasadnienia: prawda nas wyzwoli, a także zapobiegnie możliwości szantażowania osób zajmujących stanowiska publiczne. Na razie prawdy widać tylko trochę, bo ta często nie jest jednoznaczna (vide casus Gilowska i wiele innych, już osądzonych), ani nie widać jej wyzwalającego efektu. Raczej padlina, wokół której krążą hieny, wypłowiała fotografia z Watykanu, nad którą latają sępy. Zaś przez ponad 16 lat od upadku PRL nie ogłoszono ANI JEDNEGO PRZYPADKU, żeby osoba na stanowisku była szantażowana ze względu na swoją współpracę z bezpieką.
Władysław Frasyniuk ma rację, kiedy pisze o młodych posłach PiS, którzy wysmażyli nową ustawę o lustracji: „Chcą leczyć własne sumienia, rozliczać tych, co zostali. Wskazują palcem na złamanych i mówią: winny. Wskazują na tłamszonych przez system i mówią: tchórz”. To, czego jesteśmy świadkami, bardziej przypomina igrzyska i polowanie niż żmudne dochodzenie prawdy, która nas wyzwoli. Doszło do tego, że nawet senatorowie o nieskazitelnych, opozycyjnych życiorysach – pp. Borusewicz, Piesiewicz, Romaszewski, a także bracia Kaczyńscy – usiłują powściągnąć młodych hunwejbinów z Sejmu, którzy nie byli poddani próbie PRL, nie wiedza o czym stanowi a prawo.
Takich ludzi można spotkać wszędzie, nie tylko w Sejmie – także w Internecie. Oni też cieszą się immunitetem, ponieważ są anonimowi. Anonima nie sposób osądzić. Twarz ma niewidoczną, zasłoniętą siecią, jak sąd kapturowy. Jest sędzią i katem w jednej osobie. Ten sam od czasu inkwizycji, poprzez dyktaturę, aż po dzień dzisiejszy.