Format prezydencki
W sobotę mieliśmy w „Polityce” dostojnego gościa, złożył nam całkiem długą (godzina! o ileż dłużej niż był Tusk u Prezydenta…) wizytę Jose Manuel Barroso – przewodniczący Komisji Europejskiej, polityk portugalski, który jest kimś w rodzaju prezydenta zjednoczonej Europy. Polityk około 50-ki, zaczynał na lewicy, skąd dryfował w prawo, zgodnie z zasadą, że kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość zostanie łajdakiem. Był premierem, szefem opozycji, zna języki, zna Europę i świat, bystry, ciepły rozmówca i doświadczony polityk. Unia dobrze wybrała.
Wywiad z Barroso ukaże się w „Polityce”, więc w moim blogu nie będzie żadnego przecieku, nawet kontrolowanego, ale muszę powiedzieć, że z przyjemnością słuchałem wyrazów uznania pod adresem Polski. Barroso, który jest w naszym kraju nie po raz pierwszy, zna nie tylko Warszawę, wyraźnie szczerze, a nie przez grzeczność, mówił, że Polska to kraj kwitnący. „It is a booming country”. Rozwinął chwilę ten temat i muszę powiedzieć, że odbierałem to z zadowoleniem, bo już mam powyżej uszu tego przekreślania osiągnięć Polski. Już dawno nie słuchałem polityka na poziomie, będącego na luzie, bezpośredniego, który nie mówi z zaciśniętymi zębami ani pięściami, w dodatku ma do powiedzenia coś dobrego w kilku językach. Co za przyjemność! Kilkakrotnie, już nie tylko w kontekście Polski, powtarzał, że nie ma takich problemów politycznych, dla których nie ma politycznego rozwiązania. Człowiek, który stoi na czele organizmu liczącego 23 kraje, musi być mistrzem kompromisu, cierpliwości i pojednania – przymiotów w Polsce rzadkich.
Patrząc na Barroso – premiera, czy może prezydenta Europy – zastanawiałem się, jakich mam wymarzonych kandydatów na stanowisko prezydenta Polski. I dochodzę do wniosku, że dla mnie doskonały byłby wybór pomiędzy prof. Władysławem Bartoszewskim a prof. Karolem Modzelewskim. Ten pierwszy wywodzi się, jak sam mówi, ze zwyczajnej polskiej rodziny, ale wyrósł na człowieka niezwyczajnego – więzień Auschwitz, po wojnie przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, uczestnik Powstania Warszawskiego, żołnierz AK, działacz Rady Pomocy Żydom, człowiek niezależny, ale nie szalony, więzień komuny, katolik, przez wiele lat związany z „Tygodnikiem Powszechnym”, orędownik dialogu z Niemcami i z Żydami (honorowy obywatel Izraela), obsypany najwyższymi nagrodami przez te dwa narody, z którymi Polacy mają bolesne doświadczenia. Autor świetnych książek historycznych, kronikarz Powstania i pomocy Żydom („Ten jest z Ojczyzny Mojej”, 1967 – książka, którą wówczas miałem zaszczyt recenzować w „P”), dwukrotnie minister Spraw Zagranicznych (także w czasach, kiedy byłem ambasadorem). Byłby to wymarzony kandydat prawicy na prezydenta RP. Mimo zaawansowanego wieku – w świetnej formie, obdarzony fenomenalną pamięcią. Kiedy kilka lat temu wspomniałem, że pierwszy raz rozmawialiśmy w 1967 r., tylko telefonicznie, natychmiast mnie skorygował, przypominając, kiedy wcześniej zetknęliśmy się osobiście.
Po stronie lewicy widziałbym Karola Modzelewskiego. Wywodzi się z rodziny lewicowej, i tym przekonaniom pozostał wierny przez całe życie. Profesor historii, specjalista w dziedzinie Średniowiecza, wykładał na najważniejszych uniwersytetach Polski i Europy (Francja, Włochy), znany historyk, ceniony autor publikacji naukowych. Przez wiele lat uczestnik wydarzeń politycznych (niektóre sam kreował), współautor słynnego Listu Otwartego Kuronia i Modzelewskiego do członków partii (1964), za który trafił do więzienia, usunięty z PZPR, działacz opozycji studenckiej w 1968 r. (ponownie więziony), działacz opozycji demokratycznej, przez pewien czas odsunął się od działalności politycznej i pozostawał w świecie uniwersyteckim, ale potem ponownie poczuł „zew krwi” – pierwszy rzecznik „Solidarności” (to on zasugerował tę nazwę dla Związku), po 1989 senator przez dwie kadencje. Socjalista przez duże „S”. Przy tym wszystkim człowiek skromny, nie szukający rozgłosu.
Bartoszewski i Modzelewski to dwie piękne postaci naszych współczesnych. Jeden bardziej zajmuje się kwestiami narodowymi i międzynarodowymi, drugiemu bliższe są sprawy społeczne i polityczne. Obu bliska jest historia i Europa. Jednemu Niemcy i Izrael, drugiemu – Francja i Włochy. Jeden i drugi – formatu prezydenckiego. Dobrze, że są wśród nas, szkoda, że rzadko zabierają głos.
PS. Od dziś będę kilka dni poza Warszawą, z dala od mojego komputera, ale być może trafi się jakaś kafejka internetowa. Do zobaczenia w Sieci!