Popaprańcy

Lech Wałęsa nie powinien nazywać prezydenta Kaczyńskiego (ani nikogo innego!) durniem, a jego ministrów – gówniarzami. Powinien się z tych słów wycofać, a nawet za nie przeprosić. Nie przystoi byłemu prezydentowi, żeby używał takich wyrazów. Nie przystoi także obecnemu prezydentowi, który nie przeprosił Mieczysława Wachowskiego – pomimo wyroku sądowego.

Lech Wałęsa mógł swoją samą myśl wyrazić bez „durnia i gówniarzy”. Dbajmy o minimum elegancji. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z władzą partaczy, którzy psują demokrację i wystawiają nasz kraj na pośmiewisko. Psują demokrację, ponieważ starają się zagarnąć i kontrolować wszystko. Redagują nawet ściśle tajny raport w sprawie likwidacji WSI, jak gdyby to był artykuł w ich prywatnej gazecie – wykreślają i dopisują kogo chcą i co chcą, mimo że nie zezwala na to ustawa, i pomimo tego, że autorem raportu jest ich ukochany, jedyny i najlepszy specjalista w dużym kraju europejskim – Antoni Macierewicz.

Mało tego: mąż stanu zwala na drugiego. Prezydent Kaczyński mówi, że „ma świadków”(!) na to, iż marszałek Borusewicz wnioskował o wykreślenie jednego nazwiska, czy wręcz – fragmentu z raportu. Jeżeli L.K. mówi o świadkach, to znaczy, że nie ma zaufania nawet do marszałka Senatu i boi się, że Borusewicz zaprzeczy. Prezydent zachował się, jak gdyby fotel pod nim trzeszczał. Ludzie! – chciałoby się zawołać – czy rzecz dzieje się wśród dżentelmenów, pomiędzy pierwszą a drugą osobą w państwie, czy też w towarzystwie, w którym na każde słowo trzeba mieć świadków?!

I co by było, gdyby to Aleksander Kwaśniewski na życzenie Longina Pastusiaka „redagował” raport sporządzony przez – dajmy na to – ministra Spraw Wewnętrznych Millera?

Adiustacja raportu na kolanie, przecieki, gafy, jakieś ściśle tajne wersje, których podobno nie było, ale Giertych i Lepper je czytali, żądania obu wicepremierów, żeby Kaczyńscy pozbyli się kompromitującego Macierewicza, te szumne i ponure zapowiedzi – że gospodarka naszpikowana jest agentami WSI, że dziennikarze pisali i mówili pod dyktando służb, że macki wszechwładnych służb oplotły cały „ubekistan”, wreszcie pospieszne wzywanie ambasadorów od Wiednia po Kuwejt – wszystko to jest bardzo smutne, wystawia nasz kraj na pośmiewisko.

Do tego dochodzą aroganckie, niedopuszczalne wypowiedzi min. Szczygły na temat Lecha Wałęsy (o których pisałem wczoraj) i propagandowo-populistyczny cyrk ze służbą zdrowia. W każdej z tych spraw – czy to nadużycia WSI, czy korupcja w służbie zdrowia – jest ziarno prawdy, ale to są sprawy dla historyków i sprawdzonych działaczy opozycji (casus Wałęsa), dla prokuratury (casus dr G.), dla sejmowej komisji śledczej (raport WSI), która oby powstała, a nie pokazuchy dla telewizji, kajdanki zakładane ku chwale CBA i tandetne raporty likwidatorów Trzeciej RP. Ciemny naród to kupi – jak by powiedział Jacek Kurski, ale ludzie myślący powinni wiedzieć, że korupcja w służbie zdrowia nie bierze się stąd, że dr G. ma zły charakter.

Nic dziwnego, że świat puka się w czoło. Konserwatywny brytyjski tygodnik „The Economist”, który istnieje już ponad sto lat i w żadnym wypadku nie jest związany z SLD, jedno z najlepszych tego typu czasopism na świecie, pisze, że polski rząd wykazuje objawy autodestrukcji. Co na to nasz prezydent? Oczywiście: artykuł „The Economist” jest „skrajnie nieobiektywny” i – a jakże! – „haniebny”. Najwyższy czas, żeby Macierewicz i Wassermann wszczęli śledztwo w sprawie przecieków do londyńskiej redakcji. Znów ktoś wypaplał to, o czym wszyscy wiedzą.