Makijaż wyborczy

Styliści i eksperci od wizerunku zabrali się do roboty. Pan Prezydent, Lech Kaczyński, wygłosił wczoraj przemówienie, w którym widać było puder i kredkę. Zwierzchnik sił zbrojnych powiedział, że powinniśmy być dumni z naszej historii. To akcent całkiem nowy, gdyż dotychczas w retoryce Braci dominował krytycyzm wobec historii najnowszej, zwłaszcza ostatnich 18 lat. Najbardziej pomyślny okres w dziejach naszego narodu od kilkuset lat, był rzekomo okresem przede wszystkim korupcji, zdrady, układu, potajemnych wpływów post-komuny, zakulisowych porozumień, niesprawiedliwości, zaniechań, zaniedbań i czort wie, czego jeszcze. Okazuje się, że jednak możemy być dumni, co – oczywiście – nie wyklucza, że nie wszystko było cacy, zwłaszcza obca okupacja, dominacja i inne nieszczęścia.

Po drugie, Prezydent  powiedział, że różnica zdań, a nawet konflikt, jest czymś normalnym w demokracji. Spróbujmy to rozszyfrować. Jeżeli normalne jest wzajemne podsłuchiwanie i nagrywanie polityków, prowokacja przeciwko wicepremierowi nadzorowana przez premiera, różnica zdań premiera z wicepremierem o jedną książkę w lekturach, podział sceny politycznej na tych szlachetnych (czyli swoich) i tych z ZOMO – to nie ma to wiele wspólnego z demokracją. Szkoda, że Pan Prezydent, zanim objął swój urząd,  nie zapoznał się bliżej nie tylko z teorią, ale i z praktyką demokracji, np. w Wielkiej Brytanii czy we Francji. Tam politycy, owszem, walczą ze sobą bez pardonu, ale nie stosują niegodnych chwytów, i to w ramach własnego obozu. Tzw. różnice zdań (J. Kaczyński – Lepper, Ziobro – Kaczmarek), których jesteśmy świadkami w Polsce, nie mają wiele wspólnego z demokracją, wręcz przeciwnie – są jej zaprzeczeniem.

Wreszcie Pan Prezydent był łaskaw powiedzieć, że spory polityczne nie powinny odbywać się kosztem interesu narodowego. Święta racja, ale i sensacja, bo do dziś można było utrzymywać, że poprzedni ministrowie spraw zagranicznych byli sowieckimi agentami, można było zakończyć znajomość z b. ministrem Władysławem Bartoszewskim oraz z przewodniczącym sejmowej komisji spraw zagranicznych, Pawłem Zalewskim – ludźmi traktowanymi zagranicą jako przedstawicielami naszego interesu narodowego.

Pojednawczy, ponadpartyjny ton przemówienia Prezydenta nasuwa podejrzenie, że było ono pisane kredką wizażysty, zapewne Michała Kamińskiego. Dlaczego tak sądzę? Ponieważ kilka godzin później, w wywiadzie dla TVP 1, pan Prezydent skromnie stwierdził, że nadeszły dobre czasy dla patriotyzmu i można nadrabiać zaniedbania przeszłości. Sądziłem, że jako przeszłość, która nie sprzyjała wychowaniu patriotycznemu, pan Prezydent wskaże Polskę Ludową vel PRL, co byłoby bliższe  prawdy. Tymczasem Zwierzchnik sił zbrojnych wskazał wyraźnie na III RP, z którą nadal jest w stanie wojny, jako niedobrą dla patriotyzmu. Spod świeżego pudru wyszedł stary  podkład.

Po makijaż wyborczy sięgnął także Donald Tusk, który zmienił wczoraj zdanie i teraz domaga się utworzenia komisji śledczej Sejmu do sprawy afery gruntowej PRZED, a nie po wyborach. Jeszcze dzień – dwa temu, po spotkaniu w cztery oczy z Prezydentem, Tusk mówił coś innego, co dało asumpt do podejrzeń, że panowie się dogadali, zawarli – pardon – układ: Wcześniejsze wybory w zamian za to, że przedtem nie zostanie powołana komisja, która mogłaby zaszkodzić PiS. Mówiono o tym, że celem komisji nie może być zniszczenie PiS (jak gdyby PiS krępowało się zniszczyć kogokolwiek). Kiedy jednak Donald Tusk przejrzał się lustrze opinii publicznej, doszedł do wniosku, że będzie mu bardziej do twarzy z komisją przed wyborami, gdyż wariant odwrotny mógłby rozczarować elektorat i skierować go w niewłaściwą stronę. A po wyborach POPiS  nadal będzie możliwy, bez względu na makijaż.