Zapiski z cytadeli

Apel poranny w ZOMO: Borusewicz – Jestem! Mężydło – Jestem! Sikorski – Jestem!

Kto nie jest w ZOMO – ten jest na emigracji. Kiedyś wyjeżdżała biedota, bo rządziła oligarchia. Teraz odwrotnie – wyjeżdża oligarchia, bo rządzi biedota (przy pomocy służb specjalnych).

Oglądamy dokładnie to, przed czym ostrzegano Platformę zanim zgodziła się na przedterminowe wybory (zamiast trwać przy postulacie utworzenia komisji śledczych do spraw PiS). Oglądamy polowanie na Platformę, na niezależne od PiS media, na opozycję. Donald Tusk nie chciał zadawać się z Samoobroną i LPR przy tworzeniu komisji, nie chciał iść na awanturę, chciał wygrać czysto i elegancko – można go zrozumieć. Ale teraz ponosi już część odpowiedzialności za to, co wyprawia PiS. Wygrać z PiS elegancko, kiedy ten ma wszystko – prokuraturę, wywiad, archiwa, publiczne radio i telewizję – to karkołomne zadanie. Za to po wyborach pozostanie Platformie droga otwarta do POPiS-u. Bo przecież koalicją „liberałów z komunistami”, którą straszy prawica, Platforma się nie splami.


 
Polska polityka jest pustynią ideową, a na pustyni wszystko jedno gdzie człowiek stoi i bardzo łatwo utracić kierunek. Fakt, że PiS był w koalicji z warchołami z Samoobrony i LPR, a teraz miesza ich z błotem, fakt, że znany działacz opozycji – Jan Maria Rokita – uchyla się od walki ze Zbigniewem Ziobrą (i jeszcze niektórzy dziennikarze nazywają to „eleganckim odejściem”, „odejściem z klasą” etc), fakt, że szef PiS oferuje temuż Rokicie miejsce w swoim przyszłym rządzie, fakt, że były komunista Leszek Miller i brutalny antykomunista oraz narodowiec Zygmunt Wrzodak kandydują z jednej partii, fakt, że dwoje ministrów obecnego rządu (pp. Gilowska i Religa) wywodzi się z partii opozycyjnej – wszystko to świadczy, że w polskiej polityce poglądy nie mają znaczenia.

Dwie największe partie to orzeł i reszka tej samej monety. Nie wiadomo, kto dziś jest w jednej, a kto w drugiej partii. W nadchodzących wyborach chodzi tylko o władzę – po to są wybory – ale o nic więcej. Żadnej walki na programy nie ma. Nawet nie wiadomo, kto będzie rządził jeśli wygra PiS, a kto jeśli zwycięży Platforma. (Możliwe, że będą rządzili wspólnie. Większości z nich marzy się „POPiS Light” – bez JK i Tuska). Nie oznacza to, że namawiam do absencji wyborczej, wręcz przeciwnie – „każdy kłos na wagę złota”, jak mówiono w PRL podczas dożynek.

Te wybory to sprawa życia i śmierci, zwłaszcza dla Donalda Tuska (no, może jeszcze dla Leszka Millera), bo przegrana Platformy będzie dlań oznaczać koniec snu o Pałacu. Poza tym walka dwóch największych partii to raczej kwestia stylu niż meritum, ponieważ od jej wyniku nie zależą ani podatki, ani stosunki Kościół – państwo, ani służba zdrowia, ani aborcja – program jest podobny, mogą się różnić metody. Wybory mają tylko zdecydować, ile w herbacie będzie cukru z Platformy, od której robi się mdło, a ile cytryny z PiS, która jest cierpka i wykrzywia człowiekowi gębę.

Jeżeli „wygra” Platforma i powstanie POPiS, to będzie trochę mniej chamstwa, mniej bezczelności i pychy, mniej prokuratury, mniej wymachiwania szabelką, mnie inwektyw i dzielenia „na nas i na ZOMO”, mniej rozczulania się nad przeszłością narodową, zaś następcy pani Kruk i pana Szczygło będą w lepszym stylu, o co nietrudno. Europa odetchnie. To nie jest mało, ale zasadniczej różnicy nie będzie, bo co drugi minister i wysoki urzędas będzie od Kaczyńskich. Będzie to koalicja kłótni. Tylko odsunięcie PiS od władzy czyniłoby większą różnicę, ale Polska chyba jeszcze do tego nie dojrzała. Nie dojrzała Platforma ani lewica. Tej ostatniej brakuje jeszcze kilku lat w opozycji, żeby wiedziała kim jest i czego pragnie, żeby umiała powiedzieć „nie” fałszowaniu historii, „nie” czystkom, „nie” sojuszowi tronu z ołtarzem, nie awanturom w polityce zagranicznej. Z punktu widzenia lewicy, POPiS po wyborach wcale nie będzie tragedią, przeciwnie – dopiero wtedy LiD mógłby się okazać prawdziwą alternatywą.

Zamiast walki na programy mamy więc nieustająca awanturę. Na pięć tygodni przed wyborami archeolodzy z PiS dokopali się w Cytadeli (oraz w szufladzie pani Kruk) do rewelacyjnych dokumentów na temat właściciela Polsatu, p.Solorza. Też mi sensacja! Wszak o tym, że Solorz miał różne oblicza, różne paszporty, różne nazwiska, różne pieniądze – prasa trąbiła już kilkanaście lat temu. Ale PiS odkrył te rewelacje teraz, żeby dyskredytować nieposłuszne media. Solorz na wszelki wypadek pozbył się Tomasza Lisa. Że niby bez Lisa będzie taniej i lepiej, bo pan redaktor jest trudny we współpracy. Bardzo możliwe, że Lis jest trudny, ale od kiedy za to zwalniają z telewizji w przededniu wyborów? Mam nadzieję, że pewnego dnia Lis zostanie prezydentem i JK z Solorzem razem będą się mieli z pyszna.

Oczywiście, zwolnienie Lisa nie ma „nic wspólnego” z tym, że Solorza postraszono dokumentami. Nie ma też nic wspólnego z dyskredytacją wolnych mediów. „Uczciwi dziennikarze nie mają się czego bać.” Tak uspokojony udaję się na urlop. Powrócę, jeśli PiS pozwoli, za dwa tygodnie – 4 października, ale nic nie wiadomo – mieszkam blisko Cytadeli.