W kieszonce Rakowskiego

W dodatku „Europa” przeczytałem daleki od europejskiego poziomu wstępniak Roberta Krasowskiego pt. „Jaruzelski, czyli polityczna tandeta”. Redaktor naczelny „Dziennika” nie zostawia suchej nitki na generale. To mógłbym jeszcze zrozumieć, nie każdemu musi podobać się autor stanu wojennego, ale od ludzi na pewnym poziomie oczekiwałbym, że w ocenie innych potrafią sięgnąć nie tylko po kolor biały albo czarny. „Postać tandetna”, „polityczna oferma”, „postać formatu kieszonkowego” – to tylko niektóre epitety, jakimi Krasowski obdarza Jaruzelskiego, na łamach dodatku, który aspiruje do miana intelektualnego.

Nie zamierzam bronić generała, a tym bardziej wszystkich jego uczynków, które skwapliwie wymienia Krasowski (włącznie z tym, że był świadkiem na ślubie Moczara). Żaden człowiek nie przechodzi przez życie nietknięty przez jego pułapki. Kto jest bez skazy – niech pierwszy rzuci kamieniem. Nawet postaci tak zasłużone jak Sołżenicyn czy Michnik mają swoich zaciekłych krytyków. To, co budzi mój sprzeciw, to nazwanie Jaruzelskiego postacią formatu kieszonkowego. Nawet gdyby generał był zwykłym lawirantem, oportunistą i karierowiczem – jak, zapewne tendencyjnie, utrzymuje Krasowski – to w latach 80. znalazł się w sytuacji dramatycznej, kiedy w jego rękach spoczywał los kraju i narodu. To sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Zgoda, Jaruzelski nie musiał znaleźć się tam, gdzie się znalazł – mógł nie robić kariery, a gdy znalazł się w sytuacji bez dobrego wyjścia, mógł złożyć dymisję. To by oznaczało przekazanie władzy partyjnym twardogłowym – Grabskiemu, Olszowskiemu oraz Żabińskiemu i ryzyko większego nieszczęścia niż stan wojenny. Jaruzelski nie uchylił się od odpowiedzialności ani wtedy, ani dzisiaj, kiedy nie zwala winy na nikogo. Wręcz przeciwnie – na swoim procesie mówi o historycznej racji „Solidarności” (za co już jest krytykowany „z lewa”, chociaż ma rację). Nie chcę wracać do sporu o stan wojenny, chcę tylko odnotować, że artykuł Krasowskiego ma z Europą tyle wspólnego, co Ułan Bator z Paryżem.

Zniesmaczony odwróciłem dwie kartki „Europy” i znalazłem dyskusję prawicy „O politycznej śmierci”. Myślicie, że chodzi o „śmierć” Jaruzelskiego? Wręcz przeciwnie – chodzi o „śmierć” Jarosława Kaczyńskiego. Sądziłem, że głośni do niedawna zwolennicy genialnego bliźniaka uderzą się w piersi nad jego grobem – tak, jak wymagają tego od generała. Ale gdzie tam! Czołowi autorzy „Dziennika” – Krasowski i Michalski – odbywają taniec nad trumną swojego wczorajszego idola. „Jarosław Kaczyński umiera”, „potknął się o własne sznurowadła”, „degradacja Kaczyńskiego”, „jest rozlazły, podobnie jak obóz przez niego kierowany”, „jego zdolność do życia na tyle osłabła, że musi pasożytować na organizmie brata”, „wymienia marszałków na zupełnie małych kaprali” – to tylko niektóre perełki rzucone przez publicystów „Dziennika” wobec przywódcy Śp. IV RP, któremu 2-3 lata temu budowali pomnik za życia (vide pean na cześć J.K., godny ody do Stalina, napisany przez czołowego publicystę tego dziennika). Jeżeli Jaruzelski jest postacią formatu kieszonkowego, to jakiego formatu są jego krytycy?

Na ten temat wypowiedział się M.F. Rakowski, który – w wieku 81 lat i gnębiony chorobą – wyraźnie „wyszedł z nerw” i napisał w „Przeglądzie” co myśli o procesie Jaruzelskiego i o krytykach generała: „Byle szczyl dziennikarski bez skrupułów opluwa, wdeptuje w ziemię, wykpiwa człowieka, który walczył o jedyną Polskę, jaka po II wojnie światowej w ogóle mogła powstać. Dla nich ‘wieszanie psów’ i dowolne opluwanie gen. Jaruzelskiego to działanie politycznie poprawne, oczekiwane, a być może także szczebel w karierze. Tego kamienia nie da się jednak usunąć. Budowniczowie nowych mitów, co widać na przykładzie kultu Powstania Warszawskiego, nigdy nie spoczną. Niestety, nie da się dobudować do jego muzeum kolejnego pawilonu, o historii powstania „Solidarności”. Tej okazji i przyjemności ‘komuniści’ prawicę pozbawili.” Rakowski jest zdania, że jednym z motywów procesu Jaruzelskiego, jest chęć zemsty za to, że generał uniemożliwił krwawą jatkę, a swoich przeciwników pozbawił nimbu bohaterów: „W tym, co wyprawiacie z Generałem, nietrudno dojrzeć przyczyny zemsty – pozbawił was smaku zwycięstwa. W przełomie, jaki dokonał się w 1989 r., nie padł ani jeden strzał. Oddaliśmy wam władzę bez protestu. Jacy zatem z was zwycięzcy? (…) musicie ukarać Jaruzelskiego, by lud zapomniał, że generał ochronił Polaków przed dramatem narodowym, nie pierwszym w naszej historii. Trzeba go Polakom zohydzić, zrobić z niego gangstera. To się wam nie uda…”

Esej – a właściwie manifest – Rakowskiego napisany jest z pasją, nie wszystkie argumenty są jednakowo uzasadnione, niektóre są zbyt emocjonalne, a emocje z kolei zrozumiałe, bo autor ma lat ponad 80, dźwiga ciężkie brzemię i zmaga się z chorobą, mógł też równie dobrze znaleźć się na ławie oskarżonych obok Jaruzelskiego. Że się tam nie znalazł, to tylko kaprys IPN. Gorąco polecam jego tekst, a dla kontrastu warto przeczytać Krasowskiego i samemu wyrobić sobie zdanie o formacie obu autorów.