Żegnaj, Mietku
Przemówienie wygłoszone nad trumną Mieczysława F. Rakowskiego, 18 listopada 2008
Kochana Elżbieto, Włodku, Arturze! Panowie Prezydenci!
50 lat temu, w 1958 roku, Mieczysław Rakowski przyjmował mnie do pracy w „Polityce”. Dzisiaj, w imieniu Koleżanek i Kolegów z Redakcji, przypadł mi w udziale smutny zaszczyt pożegnania Go na zawsze. Łączymy się dziś w bólu z Rodziną, przyjaciółmi, dawnymi i obecnymi pracownikami i współpracownikami, oraz z czytelnikami „Polityki”. Każdy z nas, kto pracował lub pracuje w „Polityce”, jest dłużnikiem Mieczysława Rakowskiego – twórcy świetności tego pisma i naczelnego redaktora przez prawie ćwierć wieku. Była to i jest szkoła obywatelskiego myślenia i sztuki dziennikarskiej.
Mieczysław Rakowski miał świadomość, że „Polityka” zdobyła sobie trwałe miejsce w historii prasy polskiej i w powojennej historii naszego kraju. Bez „Polityki” i bez „Dzienników” Rakowskiego rozmowa o powojennej Polsce jest niemożliwa. To przede wszystkim Jego zasługa, człowieka wielkich talentów i pracowitości. To poczucie spełnionego obowiązku pomagało Mu znosić przykrości, jakich Mu życie nie szczędziło. Nie zmienią tego mali ludzie, którzy dzisiaj usiłują ten dorobek pomniejszyć lub przedstawić w krzywym zwierciadle. Żyją jeszcze tysiące czytelników, którzy mówią z satysfakcją, że wychowali się na „Polityce”. Mieliśmy szczęście być podwładnymi i przyjaciółmi Wybitnego Polaka.
Obejmował „Politykę” jako niewielki organ partyjny, niechętnie i podejrzliwie traktowany przez inteligencję. Pozostawił swoim następcom i wychowankom kwitnące pismo polskiej inteligencji, niechętnie i nieufnie traktowane przez aparat partyjny, nie tylko w Polsce, ale i w bratnich stolicach. Co najważniejsze – przekazał miliony czytelników przywiązanych do tytułu. Pomimo spłacanych niezbędnych serwitutów i ówczesnych ograniczeń wolności słowa, „Polityka” stała się ulubionym pismem setek tysięcy czytelników i prawdziwą instytucją. Jej publikacje, od drobnych informacji, których nie można było znaleźć nigdzie indziej, po programowe artykuły, takie jak „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”, czy „Szanować partnera”, poszerzały granice tego, co w ówczesnych warunkach uważano za możliwe. Pod Jego kierownictwem „Polityka” stała się pismem, do którego pisali najwybitniejsi dziennikarze, pisarze, poeci, duchowni, uczeni, politycy z Polski i zza granicy, rysowali dla niej najzdolniejsi artyści. Była to lektura obowiązkowa polskiej inteligencji. Krzewiła rozsądek, umiar, racjonalność, pisana była przez ludzi i dla ludzi, a nie partyjną nowomową. Przygotowywała czytelników do przemian, które miały nastąpić.
Za granicą ludzie uczyli się języka polskiego, żeby czytać „Politykę”, w Polsce czytali ją zarówno więźniowie polityczni, jak i politycy, którzy ich do więzień wtrącili. Mimo ogromnego nakładu, idącego w setki tysięcy egzemplarzy, „Polityka” była z reguły wyprzedana i trudna do kupienia. Kiedy nie było wolnych wyborów, czytelnicy głosowali na organ Rakowskiego. Dla wielu ludzi, którym pomagał dyskretnie Redaktor Naczelny, był On ostatnią deską ratunku w tamtym, tonącym świecie.
Choć każdy z nas wnosił do „Polityki” coś własnego, była ona przede wszystkim Jego dziełem. To On uczył nas jak uchylać i otwierać drzwi do prawdy, do informacji z kraju i zza granicy, z Białego Domu i z terenu, jak pisać między wierszami, jak znaleźć wspólny język z czytelnikami, jak być na tyle wolnym, na ile to możliwe, i na tyle skrępowanym, na ile każdy z nas był w stanie zaakceptować. „Trzeba myśleć politycznie” – mówił, mając na myśli odpowiedzialność za kraj, ale i za pismo. Budował wąską kładkę pomiędzy doktryną a rzeczywistością, pomiędzy ideologią a realiami, pomiędzy tym, co oczywiste, a tym, co możliwe. Będąc wybitnym pragmatykiem, pozostał człowiekiem ideowym.
Był rozdarty pomiędzy wiarę w socjalizm i coraz większe do systemu rozczarowanie, pomiędzy czytelników i mocodawców. Całe życie starał się godzić dwie największe dla siebie wartości – Polskę i socjalizm. Nie bał się narazić ani władzom, ani czytelnikom. Był człowiekiem odważnym, wielu z nas robiło karierę pod Jego parasolem, a On nadstawiał za nas karku. Kiedy uznawał, że trzeba uczynić koncesję na rzecz władz – nikogo nie namawiał, żeby pisał wbrew swojemu sumieniu. Sam spłacał daninę, żeby ocalić pismo, a inni mogli zażywać popularności.
Mówiono o nas „banda Rakowskiego”. Tak, byliśmy Jego „bandą”. Staliśmy za Nim, kiedy zwalczał Go beton, kiedy sarkała na „Politykę” Moskwa, kiedy odwoływał go I Sekretarz, kiedy według Białej Księgi cenzury „Polityka” przodowała pod względem liczby ingerencji, kiedy aparat słał skargi i donosy, kiedy w Marcu 1968 roku postawił wszystko na jedną kartę i powiedział „NIE”. Byliśmy Jego „bandą”, kiedy wspólnie witaliśmy Nowy Rok na balach „Polityki”, kiedy siedzieliśmy całą noc w Jego mieszkaniu oczekując na werdykt I sekretarza w jego sprawie, kiedy w Marcu ’68 szukaliśmy go po całej Polsce, żeby podjął decyzję w naszym imieniu, kiedy wypływaliśmy Jego żaglówką na Jezioro Nidzkie, kiedy witaliśmy Jego 50. urodziny w domku na jeziorach, i 80. urodziny w Warszawie. Dzisiaj odprowadzamy Go w ostatnią podróż.
To, że ponad ćwierć wieku po ustąpieniu Mieczysława Rakowskiego ze stanowiska naczelnego redaktora, nasze pismo, odmienione przez nowe czasy i nowych ludzi, nadal trwa i przoduje, jest zasługą Jego następców, młodszego nowego pokolenia dziennikarzy i redaktorów, ale i mocnych fundamentów, które położył twórca „Polityki”. Dzieło Mieczysława Rakowskiego przeżyło swojego Twórcę.
Żegnaj, Mietku!