Trzy razy NIE

NIE DLA AMBASADORA PiS PRZY ONZ. 

Jeżeli prawdą jest, że była  minister, p. Fotyga, jako kandydatka na stałego przedstawiciela Polski przy ONZ,  podczas przesłuchania w komisji sejmowej, wystąpiła z krytyką polityki zagranicznej obecnego rządu, i apologią rządu poprzedniego, to popełniła poważny błąd. Była minister miała setki okazji, żeby zdystansować się od polityki Tuska – Sikorskiego. Na znak protestu mogła, a nawet powinna była, nie przyjmować propozycji zostania ambasadorem przy tym rządzie. Zakładając nawet, że nalegał na nią prezydent, który pragnie ją wynagrodzić i mieć swoją osobę w ONZ, to i jemu mogła odmówić, sugerując, że obejmie to stanowisko, ale nie przy rządzie Platformy. Podczas obrad komisji sejmowej, jako osoba desygnowana na stanowisko, Anna Fotyga powinna była stać murem za polityką rządu, któremu w dużym stopniu  miałaby  podlegać. Pani min. Fotyga może mieć swoje poglądy, mogła je artykułować w niezliczonych wystąpieniach, ale skoro zgodziła się zostać ambasadorem przy ONZ, czyli w codziennej pracy podlegać instrukcjom MSZ i prezydenta, to nie może się dystansować, i mówić, że jest „poraniona” obecną polityką zagraniczną, skarżyć się, jak źle była traktowana przez swoich krytyków, kiedy była (nieudolnym)  ministrem, i sugerować, że od biedy tylko w ONZ będzie się mogła realizować. Polska nie może mieć w ONZ (ani nigdzie indziej) ambasadora, który nie jest w lojalny wobec prezydenta, premiera i ministra. Prywatnie pani minister może sobie myśleć co chce, ale skoro godzi się na stanowisko, to nie może demonstrować niechęci i dystansu wobec polityki swojego kraju. Nie jest to takie trudne, trzeba tylko porzucić partyjny punkt widzenia. Kiedy ja, na swoim skromnym stanowisku  ambasadora w Chile miałem zaszczyt współpracować z pp. Alicją Grześkowiak, Jerzym Buzkiem, Aleksandrem Kwaśniewskim i innymi politykami różnej maści – nie pozwalałem sobie na żadne fochy, a co sobie myślałem, opisałem po zakończeniu misji. Jeśli pani Fotyga  chce być ambasadorem PiS przy ONZ, to powinna zaczekać na powrót PiS do władzy.

NIE DLA SPOTU PiS, TAK DLA WYROKU SĄDU.

Wyrok sądu, który nakazał PiS przeprosić za spot, wywołał zrozumiała krytykę ze strony zwolenników tej partii. Marek Migalski (politolog i publicysta, kandydat PiS w wyborach do P.E.) uznał wyrok za „skandaliczny”, taki, który „rozsierdzi Polaków”, przykład „arogancji władzy sądowniczej”. Piotr Zaremba  uznał, że sąd przekroczył granice swojego powołania, zajął się nie swoimi sprawami, wmieszał się w spory polityczne. Jestem innego zdania. Dla mnie skandaliczny był spot PiS, który był przykładem postępującego upadku obyczajów politycznych. Można krytykować partię rządzącą, rząd, prezydenta Warszawy, byłego senatora Platformy i korupcję w aparacie władzy, nawet gdy sąd (jak w przypadku Jacka Karnowskiego) jej jeszcze nie stwierdził. Ale nie można twierdzić, że sen. Misiak przywłaszczył sobie 40 mln z woli rządzących. Ta skłonność do kompromitowania przeciwników przypomina prowokację CBA wobec Leppera. Trzeba było poczekać, aż Lepper się podłoży, a nie szyć mu buty. Trzeba było czekać, aż Misiak ukradnie i wtedy drzeć z niego pasy. W tej sprawie sąd ma rację, tak jak ją miał w sprawie Kurskiego i rzekomego finansowania billbordów Platformy przez PZU. Sądy powinny stać na straży prawdy i dobrych obyczajów. Kiedy w obszernych esejach publicyści, Paradowska, Zaremba, Żakowski, krytykują rząd – jestem „za”, kiedy ktoś zamiast krytyki – kłamie, mówię „Nie”.

NIE DLA kampanii w obronie PP. Czabańskiego i  Skowrońskiego.

Trwa kampania w obronie Krzysztofa Skowrońskiego zwolnionego ze stanowiska szefa Radiowej Trójki. Ja w żadne zarzuty natury finansowej wobec Skowrońskiego nie wierzę. Jestem przekonany, że jest to człowiek uczciwy. Ale wziął udział w desancie PiS na media publiczne, wylądował na stanowisku razem z pp. Wildsteinem, Czabańskim i wieloma innymi, od PAP po lokalne ośrodki i rozgłośnie. Podjął  ryzyko polityczne, nie zawodowe, i dotychczas tego nie pojął. W obszernym artykule na lamach „Rz.”, pt. „Odwołany ze szczególnym okrucieństwem”, K. Skowroński buduje sobie pomnik, wystawia sobie jak najlepsze świadectwo, jest dumny ze swoich osiągnięć, chwali się bez umiaru: Organizowaliśmy, nadawaliśmy, pomagaliśmy, udało się, reportaż odzyskał swoje miejsce, „Po półtora roku mojego działania Trójka była już autorskim radiem” itd. itp. Wszystko to pięknie, i wierzę, że tak było, zresztą potwierdzili to sygnatariusze protestu przeciwko zwolnieniu Skowrońskiego. Ale budując pomnik prezesowi Czabańskiemu (którego K.S. wynosi od niebiosa) i sobie samemu, Krzysztof Skowroński ani jednym słowem nie odnosi się do stawianych mu zarzutów, że był z partyjnego rozdania, że forował ludzi myślących tak jak on – a la PiS, a la PP. Wildstein, Michalkiewicz i „Gazeta Polska”. Skoro red. Skowroński wziął udział w ofensywie PiS na media, to teraz nie powinien on, ani jego obrońcy, dziwić się, że przyszła kolej na kolejną czystkę. Redaktor Skowroński wiedział przecież, że PiS zwalnia z mediów publicznych setki ludzi, ze szczególnym okrucieństwem. Kto mieczem wojuje – ten od miecza ginie. Mam zresztą nadzieję, że K.S. nie „zginie”, bo był dobrym dziennikarzem, i powróci do zawodu.