„Solidarność” spocznie na Wawelu
Zapamiętajcie te datę: 4 czerwca 2009 roku w Krakowie odbędzie się pogrzeb „Solidarności”. Zasłużona organizacja spocznie na Wawelu.
Mszę koncelebrować będzie kardynał Dziwisz. Obecni będą m.in. premier Tusk, kanclerz Merkel oraz premierzy / prezydenci państw Grupy Wyszehradzkiej. W tym samym czasie sieroty po „Solidarności” będą świętować w Gdańsku. Minęło kilka lat od kiedy Zbigniew Bujak „przepraszał za ‘Solidarność’”, a Lech Wałęsa (dziś faworyt „Gazety Wyborczej”), odbierał „Gazecie” znaczek „S”. Upłynie wiele lat, zanim historycy (mam na myśli historyków prawdziwych) opiszą wzlot i upadek ‘Solidarności’ – od pospolitego ruszenia milionów Polaków w imię wolności, demokracji i suwerenności, po skłóconą masę upadłościową, która niszczy własną legendę, własnego przywódcę, własny dorobek i własną dumę z odzyskanej niepodległości – z Trzeciej RP. Tylko czekać, jak Joanna Szczepkowska oznajmi, że „4. czerwca skończyła się ‘Solidarność’”.
Tak kończy się marzenie o tym, że wydarzenia sprzed dwudziestu i trzydziestu lat w Gdańsku zastąpią na świecie upadek muru berlińskiego jako symbol upadku komunizmu. Dwadzieścia lat temu chyba nikt nie sądził, że „S” skończy tak marnie, iż postsolidarnościowy premier uzna, że w kolebce „Solidarności” nie jest możliwe świętowanie rocznicy jej największego sukcesu.
Donald Tusk znalazł się w arcytrudnej sytuacji. Nie miał dobrego ruchu. Oskarżany o to, że jest miękki i tchórzliwy, nie mógł pokazać, że jest twardy, nie mógł się zdecydować na awanturę, nie mógł wystawiać na najmniejsze ryzyko zagranicznych dostojników i tysiące młodzieży. Uznał, że musi ukryć się na Wawelu („w Magdalence”, za „kordonem ZOMO”, jak piszą kąśliwi internauci), narazić na zarzut tchórzostwa, jaki już zdążyli mu postawić ludzie tak różni jak Andrzej Celiński, Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro.
7 maja to fatalny dzień w karierze premiera Tuska. Na miesiąc przed wyborami do Parlamentu Europejskiego znalazł się w narożniku, musiał ugiąć się przed krewkimi związkowcami, dla których nie ma świętości, liczy się tylko własny interes, a dla ich protektorów spod znaku opozycji liczy się tylko to, ile punktów straci rząd. A to dopiero początek – wszak w Gdańsku planowane są obchody 1 września i budowa muzeum II wojny światowej. Strach pomyśleć co dalej z tymi pomysłami, w które zaangażowano poważnych partnerów zagranicznych. Decyzja o przeniesieniu politycznych obchodów do Krakowa będzie niepopularna, będzie Tuska oraz Platformę drogo kosztować, ale najwięcej straci na tym wizerunek Polski – kraju wiecznie rozdartego.