Poseł i Kataryna

Spędziłem dwa dni we Wrocławiu – cóż to za piękne miasto, jak starannie odnowione, gmachy uniwersytetu, Ossolineum, wyspy, parki, Rynek i Starówka – aż miło patrzeć, dużo młodzieży i turystów zagranicznych. Zajrzałem do Bazyliki, a tam Ewangelię po angielsku czytała jakaś – sądząc po wymowie – Amerykanka. Następnie pojechałem do Hali Stulecia (czy Ludowej?) na wystawę „Europa to nasza historia”, której autorem jest znany polski filozof, prof. Krzysztof Pomian, a sponsorem chyba Bruksela. Ponieważ nie wszyscy mają sposobność tę wystawę obejrzeć, więc poinformuję krótko: tematem jest powojenne historia Europy, a zwłaszcza jej proces jednoczenia. Wystawa ma charakter edukacyjny, najwięcej skorzysta na niej młodzież w wieku licealnym, studenci, a i ludziom starszym nie zaszkodzi. Obok plansz, slajdów i filmów, na wystawie znajdują się też dzieła sztuki z epoki (m.in. obrazy Wróblewskiego i Krajewskiego), a także słynne Abakany pani Abakanowicz, są też ciekawe instalacje, np. z butów żołnierskich. Widzimy też autentyczne eksponaty z okresu tuż-powojennego, np. ołtarzyk z łuski po pocisku armatnim, czy łuska przerobiona na termos. Wystawa pouczająca, dla starszych miejscami wzruszająca, gdyż odświeża wspomnienia, jest w niej historia Europy od klęski III Rzeszy, poprzez odbudowę (i panowanie ZSRR na Wschodzie kontynentu), narodziny idei europejskiej, Schuman, Spaak, Adenauer, potem upadek komunizmu, Solidarność – kawał historii. Wystawa duża, może nawet za duża, trzeba ją oglądać co najmniej godzinę – dwie. Nie jest to wystawa ładna i przyjemna, na którą idzie się z dziewczyną czy z chłopakiem, jak do muzeum – to raczej wystawa edukacyjna, obywatelska, polityczna. Zainteresowanym – polecam.

W powrotnej drodze widziałem w samolocie posła Chlebowskiego, przewodniczącego klubu parlamentarnego PO, siedział sam, ja też siedziałem sam, ale nie wszcząłem rozmowy, gdyż nie znam człowieka. Ale gdyby to było dzisiaj, czyli nazajutrz, to już bym do pana posła „zagaił”, żeby mu natrzeć uszu. W audycji Moniki Olejnik „Śniadanie w Radiu Zet”, poseł Chlebowski aż się gotował z oburzenia na artykuł „Spiegla” o współdziałaniu mieszkańców Europy w Holokauście. „Skandaliczna, haniebna publikacja, należy się odciąć”, grzmiał poseł Platformy. W tym świętym oburzeniu pobrzmiewało wyrachowanie polityczne. Pan poseł nie chciał się narazić prawdziwym patriotom. Tymczasem artykuł „Spiegla” zasługuje na coś więcej niż na walenie pięścią w stół, mianowicie na poważną dyskusję.

Pan poseł zdaje sobie sprawę, że antysemityzm w Europie istniał przed Hitlerem, że nazizm nie wziął się z niczego, że wiele jest przyczyn, w tym religijnych, że ciemne moce tkwią w człowieku, nie tylko w Niemcu, wreszcie że szmalcownicy naprawdę istnieli, a także, że antysemityzm nie został pogrzebany wraz z ofiarami Holokaustu, że Stalin, że sprawa lekarzy w Moskwie, że były i pogromy po wojnie, wystarczy przeczytać życiorys prezesa Farfała, żeby wiedzieć, że sprawa nie został zamknięta raz na zawsze. Inna kwestia, to czy akurat czasopismo niemieckie powinno podnosić kwestię pomocy, z jaką spotkali się Niemcy – bez których nie byłoby Holokaustu, ale oburzając się na „Der Spiegel” warto zapytać, dlaczego artykuł na ten temat nie ukazał się w innym kraju europejskim, we Francji, w Czechach, czy w Polsce? W dodatku „Europa” (do „Dziennika”), w „Rzeczpospolitej”, czy w „Polityce”? Być może gdyby tam pojawiła się odpowiednia publikacja, byłaby ona mniej dwuznaczna, niż w piśmie niemieckim. Ale Niemcy też mają prawo dochodzić prawdy. Sprawy zamilczeć się nie da.

***

PS. Jest sprawa, która mnie nurtuje, a na imię jej „Kataryna”, czyli wady i zalety anonimowości na blogach. Na naszym blogu pisał o tym kadett 23 maja godz.16.42.

W „Dzienniku” ukazała się na ten temat rozmowa z Wojciechem Sadurskim, profesorem prawa i zarazem autorem bloga. Profesor uważa, że anonimowość ma swoje dobre strony – chroni autorów przed sankcjami społecznymi, przed konsekwencjami ujawniania poglądów, poszerza krąg dyskutantów. Zdaniem Sadurskiego, z anonimowości należy korzystać w sposób przyzwoity, „bo nie wszystko, do czego mamy prawo jest działaniem przyzwoitym”, to kwestia „indywidualnej przyzwoitości”. Dobro polegające na ochronie osób głoszących niepopularne poglądy lub mogących obawiać się konsekwencji przeważa nad złem, tj. nad brakiem odpowiedzialności za słowo – twierdzi profesor. Ciekaw jestem, co Państwo o tym sądzą? Dla mnie to jest kwadratura koła: wolność przekształca się czasami w bezkarność, z prawa do anonimowości korzystają nie tylko osoby przyzwoite, ale i łobuzeria, która panoszy się w Internecie (jak w tłumie kibiców na stadionie, czy w tłumie, który wybija szyby, pali opony, dewastuje budynki), niszczy i poniża ludzi, działając z opuszczona przyłbicą, „zza węgła”. Czy taką cenę warto płacić za pożytki za anonimowość? Zapraszam do dyskusji!