Życie to nie jest bajka

Wolność słowa to wielka rzecz – dzięki niej można mieć pretensje do Obamy, że nie zaprosił bin Ladena na elegancki proces w USA, można mieć pretensje do Tuska, że nie zapytał kiboli, czy może zamknąć stadion i czy można przeprosić związkowców z KGHM, że nie rozłożono przed nimi czerwonego dywanu przed wejściem do zarządu spółki.

Moja pierwsza reakcja była taka: dobrze, że stracono bin Ladena, ponieważ może to zniechęcić choćby niewielką część chętnych do uprawiania terroryzmu, dzihadu i jak go jeszcze zwał.  Nie myślałem, że jest to akt zemsty ze strony USA, myślałem o tym, że Stany Zjednoczone, a z nimi Zachód,  nie są bezbronne, nie są papierowym tygrysem. Podobała mi się przy tym wstrzemięźliwość Donalda Tuska, który nie podskakiwał z radości z powodu zabicia bin Ladena, bo nie ma się znów co tak cieszyć. Dopiero później, dzięki wolności słowa, dotarły do mnie głosy pełne wątpliwości, że jak to, jak można zabijać bezbronnego człowieka, bez sprawiedliwego procesu, bez prawomocnego wyroku, w czasach, kiedy kara śmierci jest na ogół passe (choć w wielu stanach USA nadal obowiązuje).

Mimo, że takie eleganckie poglądy głosi m.in. pani  prof. Płatek, znana karnistka, której jestem wielkim zwolennikiem,  do mnie one nie przemawiają. Świat nie jest idealny. Wojna z terroryzmem nie może być prowadzona w białych rękawiczkach. W idealnym świecie, mordercy tysięcy ludzi w Nowym Jorku, Madrycie, Londynie powinni cieszyć się prawami człowieka,  nie wolno by ich nawet porwać tak, jak porwano Eichmanna, bo to już było naruszenie jego nietykalności osobistej. Wolałbym, żeby świat był idealny, bo wiem, że każde odstępstwo od zasad (choćby torturowanie jeńców) otwiera drogę do nadużyć, zbrodni i bezkarności. Ale świat idealny nie jest, każdy czyn należy rozpatrywać osobno i jeśli chodzi o akcję Geronimo, to ja ją popieram.

Wracając na nasz teren, to trochę mnie dziwi, że dziś wrogiem publicznym nr 1 jest premier Tusk, z którego inicjatywy zamknięto dwa stadiony, a nie kibole i bandyci, dla których te stadiony nie mają nic wspólnego ze sportem. Zamknięcie stadionów jest na pewno krokiem wątpliwym i dobrze, że dzięki wolności słowa można go kwestionować, można o nim (tym zamknięciu) dyskutować, ale najważniejsza jest przyczyna. Owszem, Tusk lubi od czasu do czasu demonstrować stanowczość, i zapewne wie, że ma większość opinii za sobą, ale szkodliwość społeczna pokazówki premiera jest o wiele mniejsza niż to, co wyprawiają kibole pod parasolem swoich klubów. Ciekawy aspekt tej sprawy poruszył gen. Dukaczewski w rozmowie z Grzegorzem Chlastą w radiu TOK FM: Wkrótce może powstać „międzynarodówka” kiboli z różnych miast i klubów, pod hasłem „Kibole wszystkich klubów, łączcie się!”. O względy tego środowiska już zabiegają niektórzy politycy, na trybunach już pojawiły się transparenty o treści politycznej i rasistowskiej. 

Tusk ma związane ręce, bo nie może uderzyć bezpośrednio w stadionowych chuliganów, ani w PZPN, za którym stoi FIFA, od której zależy EURO 2012, postanowił więc ukarać wszystkich kibiców i zainteresowane kluby. Nie jest to zręczne, ale znów – przyczyny zła są inne. Jedną z najważniejszych  jest sojusz klubów, kibiców  i kiboli. Kluby dają obiekt i rozrywkę,  kibice zapewniają doping i frekwencję (czytaj: pieniądze), a kibole czują się bezkarni. Kluby nie walczą z kibolami, ktoś dał „Staruchowi” puchar Polski, żeby go pokazał całej Polsce. Walka z kibolami jest trudna, chyba nie ma na nich prostego sposobu, wyrafinowane metody stosowane na Zachodzie wymagały wielu lat, a u nas EURO za pasem. Krytykując Tuska i wojewodów, nie zapominajmy jednak, że  problemem jest „Staruch”.

I ostatnia sprawa: KGHM. Kolejny przykład rozpasania i bezkarności. Popis chamstwa i bezczelności za 8 tysięcy miesięcznie.. Nie mam dla tych ludzi żadnego zrozumienia. Sytuacja jak z kibolami – tak się kończy wieloletnie pobłażanie.