Sikorski nie był „swój”
Radosław Sikorski postąpił słusznie podając się do dymisji. Już kiedy obejmował stanowisko ministra – nie pasował do Braci. Trzymał się z dala od polityki krajowej, przebywał za granicą, elegancki, światowy, elokwentny, autor książek, ustosunkowany za oceanem, lekko pretensjonalny, z żoną – znaną dziennikarka amerykańską, która wkrótce dostała nagrodę Pulitzera. Jako wiceminister Obrony, a potem Spraw Zagranicznych, poznał funkcjonowanie mechanizmów państwowych, w czasie pobytu w USA nasiąknął atmosferą państwa prawa, a długotrwały pobyt w Wielkiej Brytanii, i to w okresie formowania się człowieka, zaszczepił mu pewne elementy kultury osobistej i politycznej.
Można powiedzieć – światowiec aż do przesady, cokolwiek snobistyczny z tą swoją herbatką z dzbanuszka (a nie z woreczka), ale coraz bardziej poważny i dojrzały. Byłem ambasadorem, kiedy Sikorski był wiceministrem Spraw Zagranicznych, może trzymanym przez Bronisława Geremka cokolwiek na marginesie, ale nie słyszałem złego słowa o jego pracy i zachowaniu w resorcie.
Tymczasem Bracia są jego zaprzeczeniem – prowincjonalni, pogrążeni po uszy w polityce krajowej, nie znający świata, ludzi ni języków, lepiej czujący się wśród moherowych beretów niż wśród hełmów i kasków, mściwi, niepohamowani, pamiętliwi, pobudliwi, nieufni wobec zagranicy, podejrzliwi, napastliwi w myślach, w słowach i w czynach – stanowią zaprzeczenie „Europejczyka” i światowca, który nie miał i nie ma problemów z samokontrolą. Świadczy o tym także jego pożegnalna konferencja prasowa, na której zachował się elegancko, choć widać było, że z trudem ukrywa wzruszenie.
Przez pewien czas Sikorski, ze swoimi świetnymi kontaktami w Waszyngtonie, był pożyteczny, torował drogę do najważniejszego sojusznika, można go było pokazać w Brukseli. Ale kiedy już najważniejsze decyzje na styku z zagranicą zostały podjęte – Afganistan zaklepany, fotografie na tle samolotu F16 wykonane, tarcza zapowiedziana, znaczenie Sikorskiego spadło. Zwłaszcza że sam minister odczuł, iż w sprawie likwidacji WSI, decyzji i nominacji w wywiadzie i kontrwywiadzie, jest całkowicie pomijany. Ministerstwo Obrony Narodowej coraz bardziej stawało się ministerstwem wojny wewnętrznej.
Sikorski ugiął się pół roku temu, pisząc na żądanie Braci wniosek o nominację Antoniego Macierewicza na wiceministra. Już wtedy przeżywał męki i nie ukrywał, że postępuje wbrew sobie, ale łudził się, że likwidator WSI oraz jego patroni będą go traktować poważnie.
Nie pomógł antykomunizm wyssany z mlekiem matki, nie pomogły cokolwiek chłopięce skoki ze spadochronem, nie pomogły świetnie dobrane krawaty i nieskazitelny krój garniturów. Wszystko to w oczach Braci nigdy nie było ważne. Sikorski nie był swój. To i tylko to się liczyło. Ustąpił w ostatniej chwili, żeby nie brać odpowiedzialności za wyczyny Macierewicza i likwidatorów, nie odpowiadać za raport, którego nawet nie zna, nie być rozliczanym za konsekwencje wyprawy do Afganistanu, nie utożsamiać się z Braćmi, a tym samym pozostać w grze, jako „przedstawiciel Ziemi Bydgoskiej w Senacie”, niezależny polityk prawicowy, który ma ambicje, ma potencjał, ma czas, ma możliwości i nie musi iść na całość, może poczekać na ławce rezerwowych. Zanim znów wyruszy na front.