Good-bye czyli adieu!

Najbardziej zaskoczony tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu minionych kilku dni był chyba premier Kaczyński. Jeszcze dzień-dwa temu zapowiadał, że przegląd resortów nie przyniesie dużych sensacji, jeszcze przedwczoraj uwaga dworzan była skupiona na losie ministrów Polaczka i Woźniaka, a tu jedna bomba za drugą. Najbardziej przegrany jest Jarosław Kaczyński, ponieważ okazało się, że z jego – jak dotychczas – świetnie naoliwionej maszyny zaczynają wypadać ważne tryby. Nie jakieś drobne śrubki od rybołówstwa czy od PZPN, ale najważniejsze tryby w każdym rządzie. Jeszcze dwa dni temu premier stopniował napięcie, „ci odlatują – ci zostają”, min. Gosiewski robił tajemnicze miny, dziennikarze prześcigali się w domysłach, aż tu nagle okazało się, że dwóch naprawdę ważnych ministrów wybiło się na niezależność.

Sikorski powiedział „dość!”. Być może czuł się osaczony, być może czuł, że konfliktu z Macierewiczem nie wygra, ale postawił wszystko na jedną kartę i wybrał mniejsze zło. Większym złem byłoby odwołanie go przez premiera albo dalsze trwanie w roli dumnej marionetki. Także Ludwik Dorn zachwiał pozycją J. Kaczyńskiego. Co prawda powiedział, zapewne szczerze, że to jest jego rząd, i to jest najlepszy premier po 1989 r., ale faktem jest, że odmówił jedzenia z ręki, pokazał, że Kaczyńskiemu można odmówić. To jest novum, przynajmniej w kręgach PiS. Przed nimi odszedł Stefan Meller, będąc w sytuacji trochę podobnej: fachowiec i dżentelmen z poza PiS, który miał uwiarygodnić rząd, ale był coraz bardziej ośmieszany, musiał odwoływać ambasadorów tak, jak Sikorski musiał powołać Macierewicza.

Głowy spadają tak prędko, że nie ma kiedy napisać nekrologu. Może zresztą byłoby to przedwczesne, ale warto zanotować:

Wojciech DĄBROWSKI – wojewoda warszawski i lokalny szef PiS. Starał się jak mógł, dopadł Hannę Gronkiewicz-Waltz, wstrzymał uznanie Pałacu Kultury za zabytek, aż sam stał się zabytkiem. W ogóle nie powinien był być wojewodą – najwyżej wójtem, tak słaby reprezentuje poziom.

Radosław SIKORSKI – minister Obrony. Jeden z najlepszych ministrów w rządzie J. Kaczyńskiego. Starał się jak umiał, od dzieciństwa był po właściwej stronie, walczył piórem w Afganistanie, był najmłodszym wiceministrem Obrony, potem wiceministrem Spraw Zagranicznych, później osiągnął znaczącą pozycję w USA, wreszcie został ministrem Obrony, pokochał ten resort, zagrał Rosjanom na nosie ujawniając podporządkowanie Polski w Układzie Warszawskim wobec planów ZSRR, zwolnił 56 generałów, latał F16, skakał ze spadochronem, aż wreszcie rozbił się z powodu konfliktu z Macierewiczem i jego patronami.

Ludwik DORN – trzeci bliźniak, odwieczny towarzysz broni Braci K., jeden z nielicznych wykształciuchów (to jego określenie) w rządzie, na pewno indywidualność, nie tylko na tle p. Fotygi, ale także np. na tle pnącego się w górę Aleksandra Szczygło, raczej bezbarwnego, ale bezwzględnie wiernego wykonawcy woli swoich patronów. Idę o zakład, że min. Szczygło nie poda się do dymisji, choćby go traktowano jak Sikorskiego.

Ofiarą tej wojny na górze pada prawda. Nikt z rządu nie powiedział otwarcie, dlaczego odeszli dwaj ważni ministrowie. Miała być jawność, przejrzystość, współpraca z mediami, a tymczasem nawet najbardziej zaufane media i dziennikarze zostali wystrychnięci na dudka. W południe Piotr Semka mówił w Radiu TOK, że to chyba brak komunikacji na linii premier – minister oraz różnice psychologiczne były przyczyną dymisji Ludwika Dorna.

W jednym premier Kaczyński ma rację: ci, którzy cieszą się z tego, co się stało – cieszą się przedwcześnie. Ale utrzymywać, że nic się nie stało, „wszystko jest pod kontrolą”, nic nie było – gramy dalej, to chyba przesada. Kilka piór premierowi wyrwano, a bez piór trudno latać. Jest wreszcie z czego się cieszyć – dwaj ministrowie odeszli elegancko. Dorn pochwalił szefa, a Sikorski pożegnał się z pompą, która oznaczała chyba początek jego przyszłej kampanii, ale potem sam się wzruszył i to mi się podobało.

PS. Wczoraj było śmiesznie od rana do wieczora. Najpierw ktoś rano w Radiu TOK, a potem Monika Olejnik wieczorem w „Kropce nad i” dziwili się, że pani minister Fotyga nie napisała artykułu do „Financial Times”, w którym by objaśniała polskie stanowisko. Czy media nie mogłyby przestać kpić z pani minister? Czy zapomniały, co pisał red. Ziemkiewicz o ośmieszaniu Polski w zachodnich mediach? I czy nie wiedzą, że w całym rządzie było dwóch ministrów, którzy potrafili napisać – jeden do „Le Figaro”, a drugi do „Financial Times”, ale obaj się wypisali?