WIZYTA OBAMY: DOBRE, ALE MAŁO

Dla kogoś, kto pamięta jak śpiewało się „Go home, Ami, go home!” i demonstrowało z pochodniami (ach, te pochodnie!) przed ambasadą amerykańską, wizyta prezydenta Obamy na pewno była udana. Jak by nie było, to nasz szorstki sojusznik, w dodatku polityk charyzmatyczny, wybrany na fali obamomanii, którego chce u siebie widzieć prawie każda stolica na świecie. Zanim będą znane szczegóły, np. porozumienia w sprawie symbolicznej obecności wojskowej USA w Polsce, kilka spostrzeżeń.

LEKCJA REALIZMU. Wbrew niektórym oczekiwaniom, Obama niczego „nie przywiózł”. Miał dużo ciepłych słów pod adresem Polski, ale dbał o stosunki z Rosją, żadnych prezentów nie zrobił. Kto miał zbyt wysokie i konkretne oczekiwania – tego spotkał zawód.

LETNIA TEMPERATURA. Chętnie bym się dowiedział, dlaczego   nie doszło do żadnego spotkania prezydenta USA z Warszawiakami. Fakt, że nie była to wizyta państwowa, tylko robocza, niczego nie wyjaśnia. Obraz wyludnionego miasta i opustoszałych ulic na trasie przejazdu Obamy był przygnębiający. Starannie dobrani rozmówcy – kombatanci, ojcowie demokracji  i przedstawiciele społeczności żydowskiej – nie mogli zastąpić spontanicznych przejawów sympatii. Zabrakło choćby improwizowanego przystanku Obamy na warszawskiej ulicy.

KORZYŚCI POLITYCZNE obu stron są oczywiste. Prezydent ma plusa u Polonii Amerykańskiej. Starał się także poprawić swoje notowania wśród amerykańskich Żydów, którym naraził się ostatnio, wypowiadając się  na rzecz dwóch państw z granicą z 1967 roku, co Izrael natychmiast odrzucił. Polska zyskała na wizycie Obamy więcej: Umocniła się pozycja regionalna naszego kraju, reputacja Polski w Unii Europejskiej, w Europie środkowo-Wschodniej i w Waszyngtonie. Doceniona została nasza rola na Wschód od NATO i Unii, był akcent „białoruski”. Zapewne jesteśmy bliżej porozumienia o obecności militarnej, współpracy „łupkowej” i w eksporcie demokracji.     

WAŁESA – MINUS. Nie popieram gestu Lecha Wałęsy, który odmówił  udziału w spotkaniu Obamy z „ojcami i dziećmi” demokracji w Polsce. Spotkanie było zapewne w dużym stopniu formalne i dekoracyjne, ale poprzez swoją odmowę Wałęsa postawił prestiż własny ponad interesem ogółu.  „Zrównanie” go z ludźmi, których zasługi dla demokracji są o wiele mniejsze, nie było najbardziej zręczne, zapewne źle by się czuł w towarzystwie prezesa PiS, i kilku innych osób, ale odmowa – była gorsza. Pokazała, że legendarny przywódca Solidarności celebruje swoją osobę. Wałęsa wykonał afront wobec Obamy, Komorowskiego, Tuska. To był niepotrzebny zgrzyt. Powinien był być wielkoduszny. Ciekawe, czy organizatorzy  zdawali sobie sprawę z takiej możliwości, a także dlaczego drugi nieobecny (prof. Balcerowicz) otrzymał zaproszenie tak późno.

STRONA POLSKA wypadła dobrze, żadnych gaf, pełna kontrola sytuacji przez prezydenta i premiera. Prezes Kaczyński, postawiony w sytuacji bez wyjścia, musiał przyjść do pałacu i przywitać się z prezydentem – zachował się więc właściwie. Tajemnicze memorandum wręczone ludziom prezydenta Obama, zapewne w sprawie katastrofy, nic nie zmieni.  

W SUMIE  wizytę należy uznać za udaną, nie było wielkiej wpadki ani kompromitacji, o którą nietrudno, kiedy gości się prezydenta USA i dwudziestu przywódców europejskich.