Kareta Historii
„Europa w czasach komunistycznych. Świadkowie, mity, wspomnienia” – to temat konferencji zorganizowanej w Poczdamie przez miejscowe Centrum Badań Historycznych (1-3 czerwca). Z Polski zaproszono „silną grupą pod wezwaniem”, m.in. weteranów opozycji z KOR – Jana Lityńskiego i Seweryna Blumsztajna, ostatniego premiera PRL, twórcę „Polityki”, M.F. Rakowskiego, jednego z filarów „Tygodnika Powszechego” – Krzysztofa Kozłowskiego (minister Spraw Wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego), a także Adama Krzemińskiego (w Niemczech najbardziej znany publicysta polsko-niemiecki) oraz niżej podpisanego.
Podczas dyskusji Jan Lityński zapytał nas, jak w latach 60. i 70. widzieliśmy rodzącą się opozycję antykomustyczną, czy uważaliśmy ją za szkodliwą dla Polski, która zagraża pokojowej ewolucji systemu, czy też za zjawisko pozytywne? Mogłem odpowiedzieć tylko we własnym imieniu. Powiedziałem, że w głębi duszy wiedziałem, że w sferze Wartości przez duże „W” Kuroń, Modzelewski, Michnik, obecni na sali Blumsztajn (aresztowany po raz pierwszy w 1965 r.) i Lityński, mieli racje. Także i dla nas było coraz bardziej ewidentne, że system jest do luftu. Ale ja sądziłem, że opozycja, choć miała rację, porywa się z motyką na słońce, system oparty o radziecką potęgę przetrwa nas wszystkich, należy go więc stopniowo cywilizować, otwierać na świat, sprowadzać z dogmatów na ziemię – i taką rolę pełniła „Polityka”. Wówczas wydawało mi się, że prawdziwa opozycja zaowocuje „dokręcaniem śruby” przez reżim i ograniczeniem tych swobód, jakie miała Polska jako najweselszy barak w obozie.
Obecny na konferencji Peter Bender – wieloletni korespondent TV RFN w Polsce w latach 70. – opowiadał, jak wielkie wrażenie robiły na ludziach NRD polskie gazety, nie wierzyli, że w ramach systemu mogą się ukazywać takie pisma jak „Polityka”. Dotyczyło to nie tylko NRD. Wielki poeta rosyjski Josif Brodski wspominał kiedyś, że nauczył się polskiego specjalnie po to, żeby móc czytać polską prasę. MFR przypomniał, że władze sowieckie nie godziły się na dystrybucję „P” w ZSRR i sprowadzano tylko 181 (!) egzemplarzy, czyli jeden na milion mieszkanców Kraju Rad…). Zakończyłem mówiąc, że opozycja była dla mnie wyrzutem sumienia – stała po słusznej stronie, ale bałem się, że sprowadzi na nas nieszczęście, à la Budapeszt, Praga, Afganistan. Byłem za drogą reformistyczną, krok po kroku, a kiedy historia przyspieszyła, w 1980/81 roku, „Polityka”, która cieszyła się opinią krytycznej i nowoczesnej, nagle pozostała z tylu, za wydarzeniami. Kareta Historii odjechała. Dogoniliśmy naszych czytelnikow w latach 80., kiedy nakład i sprzedaż pisma osiagnęły prawie pół miliona egzemplarzy – najwięcej w historii.
Seweryn Blumsztajn powiedział, że „P” mogła uchodzić za pismo opozycyjne, ale wewnątrz-systemowe, nigdy nie wybiegła myślą poza system, ale z punktu widzenia opozycji pełniła rolę pożyteczną, unikała ataków na opozycję, bo gdyby atakowała ją tak jak inne media, to straciłaby wiarygodność wśród czytelników. Według Blumsztajna „P” była krytyczna wobec opozycji antykomunistycznej, ponieważ ta pozbawiała „Politykę” legitymacji pisma opozycyjnego, „delegitymizowaliśmy was” – powiedział. Ja tak nie uważałem, nie przeszkadzało mi, że inni („Kultura” paryska, „Tygodnik Powszechny”, potem „drugi obieg”) byli bardziej od „Polityki” krytyczni, bo oni funkcjonowali na innych zasadach, grali w innej lidze. My byliśmy najbardziej krytycznym pismem w ramach systemu, a oni – na jego obrzeżach, lub wręcz – poza nim.
Co do jednego panowała zgoda wśród wszystkich dyskutantów – „Polityka” nie była żadnym „wentylem”, stała się instytucją, miała setki tysięcy czytelników i kolejnym władcom PRL trudno ją było zlikwidować. Zawsze była dla kogoś solą w oku i tak jest do dziś.