Najpierw wybory – potem komisja
Z prawdziwym zadowoleniem odebrałem zwycięstwo Baracka Obamy, a także eleganckie rozstanie obu kandydatów po wyborach. Co prawda kampania była brutalna („to dlatego, że obaj głęboko kochamy Amerykę” – powiedział Obama), ale zwycięzca podziękował przegranemu, a przegrany pogratulował zwycięzcy. Niby to jest proste, może nawet nie jest szczere, ale chętnie bym widział takie obyczaje w Polsce. A tutaj przegrany uważa, że nie przegrał, że padł ofiarą oszustwa, że prezydent uzurpuje sobie władzę itd. itp. Romney powiedział, że będzie się modlił za Obamę i Amerykę, a Obama już w pierwszym wystąpieniu starał się zabliźnić rany po kampanii. Czy doczekamy się takich obyczajów w Polsce? Co do mnie, to wolę fałszywe, zawodowe uśmiechy od spontanicznego chamstwa. Nawet w sklepie wolę być obsługiwany z fałszywym uśmiechem niż ze szczerą obojętnością.
Nie jestem amerykanistą, ale przemawia do mnie jeden z komentarzy, wedle którego część winy za przegraną Romneya ponoszą Herbaciani, czyli radykalna prawica, która rzuciła cień na kandydata Republikanów. Romney nie miał siły, żeby się od niej zdystansować, a tymczasem społeczeństwo ciąży ku centrum. Tłumacząc to na polski – im bardziej Kaczyński będzie się uginał przed Rydzykiem i Macierewiczem – tym mniejsze będzie miał szanse.
To prowadzi do tematu nr 2: Międzynarodowa komisja w sprawie katastrofy smoleńskiej. Rozumiem motywy Aleksandra Kwaśniewskiego i Michała Kleibera, poważnych ludzi, którzy flirtują z taką ideą, ale jestem przeciw. W przeciwieństwie do Agaty Nowakowskiej („GW”) nie uważam, że ponieważ taka komisja byłaby sukcesem PiS, to należy być przeciw. Niechby to był sukces PiS, ale gdyby taka komisja przyniosła coś dobrego. Tymczasem już widać, że byłoby to tylko otwarcie kolejnych frontów wojny polsko-polskiej, o podstawę prawną, o tryb powoływania członków, o to, co zrobić z raportem komisji Millera, który dla wielu ludzi (w tym dla mnie) jest wiarygodny i może tylko wymagać aktualizacji, o to, kto pokryje koszty itp. itd. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że PiS nie zaakceptuje żadnej komisji i żadnych konkluzji innych niż własne. Komisja międzynarodowa to dolewanie oliwy do ognia. Można zapraszać uczonych i specjalistów zagranicznych, szeroko otworzyć przed nimi dostęp do źródeł, ale nie powoływać para-komisji, bo jutro trzeba będzie powołać para-rząd (para-premier już jest). Jarosław Kaczyński w każdej chwili może powiedzieć, że przy tym rządzie żadna komisja międzynarodowa nie będzie wolna od nacisków, manipulacji itd.
Moja sugestia: Niech zwolennicy komisji międzynarodowej najpierw wygrają wybory, a następnie powołają komisję międzynarodową, która w nowej, powyborczej atmosferze będzie swobodnie działać, a zbrodniarze z rządu nie będą mogli jej utrudniać życia.