Najlepszy i najzdolniejszy

Trudno jest pisać o Przyjacielu, który odszedł. Dawid Halberstam, jeden z największych (także pod względem postury) i najwybitniejszych reporterów amerykańskich, blisko związany z Polską, zginął 23 kwietnia w wypadku samochodowym w Kalifornii.

Dawida poznałem w Polsce pod koniec lat 60., kiedy przyjechał do naszego kraju, jako korespondent „The New York Times”. Choć zaledwie po trzydziestce, był już owiany sławą byłego korespondenta w Wietnamie, gdzie należał do najpierw małej, a potem coraz bardziej licznej grupy korespondentów amerykańskich, którzy kwestionowali oficjalną wersję wojny wietnamskiej, jaka obowiązywała w USA za czasów Johna Kennedy’ego i jego następcy – Lyndona Johnsona. W skład tej grupy wchodzili m.in. Charles Mohr, Neil Sheehan i inni. Mimo ogromnej daniny krwi, wysiłku zbrojnego, politycznego i finansowego, Stany Zjednoczone nie były w stanie wygrać tej wojny, a w samych Stanach coraz bardziej narastał protest i zwątpienie. Główny front wojny coraz bardziej przebiegał w USA – na kampusach uniwersyteckich, na ulicach wokół Białego Domu i przed pomnikiem Lincolna, w sercach i umysłach Amerykanów, a także, może przede wszystkim – w mediach. Była to pierwsza wojna relacjonowana w telewizji i od dziennikarzy – pisarzy, kamerzystów, wydawców, fotoreporterów, którzy byli na miejscu, w Indochinach – zależało bardzo wiele: to, co o tej wojnie wiedzą i myślą Amerykanie.

Dawid przyjechał do Warszawy owiany sławą. Korespondent najważniejszej gazety amerykańskiej. Był już autorem nie tylko wielu korespondencji z Wietnamu, za które otrzymał liczne nagrody, na czele z nagrodą Pulitzera, ale także książki „The Making of a Quagmire: American and Vietnam during the Kennedy Era”. „Quagmire” znaczy po angielsku „grzęzawisko”, co mówi wiele o konkluzji książki.

Nie pamiętam jak długo Dawid przebywał w Polsce, chyba nie dłużej niż dwa lata, u schyłku lat 60., kiedy kryzys ekipy Gomułki i rosnąca pozycja moczarowców, „narodowych komunistów”, wraz z ich antysemicka fobią, była coraz bardziej widoczna i Dawid tego nie ukrywał. Był solą w oku ówczesnych władz, a jedna z korespondencji, w której pisał o antysemityzmie, rozwścieczyła Gomułkę i Dawid został usunięty z naszego kraju.

Zanim to się jednak stało, zyskał w Polsce wielu przyjaciół, a przede wszystkim żonę – Elżbietę Czyżewską, pierwszą wówczas gwiazdę teatru i kina polskiego, którą „porwał za ocean”. (Ich związek trwał około 10 lat i zakończył się rozwodem). Miałem szczęście należeć do kolegów Dawida, to pod wpływem jego sugestii i pisania sam pojechałem do Wietnamu w 1966 roku.

Po powrocie do Stanów, Dawid skupił się na pisaniu swojej najważniejszej książki – „The Best and the Brightetst” (Najlepsi i najzdolniejsi), która pokazywała jak to się stało, że rząd złożony z tak zdolnych i wykształconych ludzi, zasłużonych na innych polach, reprezentujących establishment Wschodniego Wybrzeża, absolwentów najlepszych uniwersytetów, jak bracia John i Robert Kennedy czy sekretarz Obrony Robert McNamara, mógł doprowadzić do katastrofy wietnamskiej. Książka Halberstama nosiła już wszystkie cechy jego twórczości – fenomenalną pracowitość, wielką pasję, bezwzględną wierność prawdzie, zdolność do empatii i poczucie humoru. Kiedy go odwiedziłem w jego mieszkaniu na 48 Ulicy, byłem zdumiony ilością notatek, których stosy, wysokie do pasa, leżały pod ścianami. Tyrał od rana do nocy, jego książki są fantastycznie udokumentowane. Jest jednym z twórców dokładnego, faktiograficznego reportażu z najnowszej historii, którego kontynuatorem jest m.in. Bob Woodward i jego trylogia „Bush na wojnie”.

Halberstam jest autorem dwudziestu książek, do najważniejszych – obok wymienionych – należy książka o potędze i mechanizmach mediów w USA („The Powers That Be”), „The Fifties” (o latach pięćdziesiątych), „War in a Time of Peace: Bush, Clinton and the Generals”, książek o tematyce sportowej, zwłaszcza o koszykówce i wioślarstwie – pasjach całej Ameryki, szczególnie studentów. Potrafił cały sezon podróżować z drużyną zawodowych koszykarzy, żeby pokazać ich świat. Do końca był reporterem. Napisał także książkę o zamachu 11 Września, na przykładzie akcji jednego oddziału straży pożarnej.

Chociaż był z Polski usunięty przez reżim, który nie cierpiał wolnego słowa, Dawid zachował dla nas i dla naszego kraju wiele ciepłych uczuć. Zawdzięczam mu bardzo dużo. Spotykaliśmy się niejednokrotnie, zawsze wypytywał o Zygmunta Kałużyńskiego i Andrzeja K. Wróblewskiego. Kilka razy w życiu dobrze mi poradził, a nawet pomógł. Po raz pierwszy – kiedy namówił mnie na Wietnam, skąd przywiozłem książkę. Po raz drugi – kiedy zachęcił mnie do pisania o sporcie, dzięki czemu napisałem książkę o Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Po raz trzeci, pod koniec lat 70., kiedy byłem znużony pisaniem felietonów, których czepiała się cenzura, zachęcił mnie do starań o stypendium Niemana, wreszcie po raz czwarty, kiedy czuwał nad naszą rodziną w Bostonie.

Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, zapowiadał, że na starość przeniesie się na Zachód, do stanu Wyoming, żeby pisać i cieszyć się życiem z dala od zgiełku Nowego Jorku. Marzenie to pozostało niespełnione, ponieważ Dawid był kronikarzem zgiełku, wojen, pojedynków, na polach bitew, na boiskach, w szatniach stadionów, w zacisznych gabinetach polityków i szefów korporacji. Pustkowie mogło być jego marzeniem, ale nie było Jego żywiołem.

Dziękuję Ci, Dawid.