Dał nam przykład Saakaszwili…
Kiedy padły pierwsze strzały w Osetii, prezydent Kaczyński był w bojowym nastroju.
– Tym razem – mówił – nie wystarczy reprymenda pod adresem Rosji. Co wystarczy – nie powiedział. Wtórował mu premier Donald Tusk. Obaj podkreślili, że mówią jednym głosem. Właściwie jedynie Radek Sikorski wypowiedział się bardziej sensownie, sugerując, że tym razem nie jeden aktor tego konfliktu przeliczył się w tym, jak reagować będą pozostali aktorzy. Duet Kaczyński – Tusk słusznie bronił integralności terytorialnej Gruzji, ale chyba nie wiedział (?!), że tym razem to prezydent Saakaszwili usiłował zaskoczyć Rosję.
Miasto Gori zbombardowane przez rosyjskie samoloty. Fot. Robert Kowalewski/Agencja Gazeta
Rosyjsko – gruziński konflikt o Abchazję i Osetię tli się od lat. „Hiperaktywny” (określenie „New York Times”) Saakaszwili uznał, że świat zajęty olimpiadą nie zwróci uwagi na jego ruch i postanowił wykurzyć Rosjan ze spornego terytorium. Rosja jest jednak mocarstwem imperialnym, uczulonym na okrążenie przez USA i NATO oraz kurczące się wpływy własne na świecie (patrz Kosowo). „Kreml” doszedł w Pekinie do wniosku, że pod pretekstem „obrony ludności cywilnej przed gruzińskim ludobójstwem” może dać Saakaszwilemu po łapach i przenieść konflikt na teren Gruzji, ponieważ nikt się za nią nie ujmie. A już na pewno nie Stany Zjednoczone – jedyne supermocarstwo.
„Ameryka uważa Gruzję za najsilniejszego sojusznika spośród byłych republik radzieckich, ale za bardzo potrzebuje Rosji w sprawach globalnych, żeby angażować się w Osetii” – pisze „New York Times”. Amerykanie chcą się umocnić w Gruzji, już mają tam życzliwego sobie prezydenta i rząd w Tbilisi, szkolą tamtejszą armię i sposobią się do przyjęcia tego kraju do NATO, ale wszystko to czynią tak, żeby nie prowokować Moskwy. Podobnie usiłują postępować z tarczą, kiedy proponują, żeby rosyjscy inspektorzy byli obecni na naszym terytorium.
Prezydent Bush opowiedział się po stronie Gruzji, będzie jeszcze potępiał Rosję w ONZ, ale to są tylko słowa. Unia Europejska nie uczyni niczego poza deklaracjami. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia mogą wydawać pomruki i oświadczenia, ale to nie zmieni faktu, że Gruzja nie odzyska siłą Osetii ani Abchazji, gdyż do tego potrzebne jest rozwiązanie polityczne. A o takie nie będzie łatwo, biorąc pod uwagę sentymenty i interesy Osetyńców, Abchazów, Gruzinów, także Rosjan – osiedlanych tam jeszcze za cara i za Stalina. Do tego dochodzą ambicje mocarstwa za miedzą. Nie ma co liczyć na wielkoduszność Kremla, skupionego na odzyskaniu pozycji światowej.
Wygląda na to, że Michaił Saakaszwili – strategiczny partner prezydenta Kaczyńskiego – fatalnie się przeliczył. Rosja do Gruzji nie wejdzie, bo na to świat nie pozwoli, ale z Osetii i z Abchazji się nie wycofa. Rosja jest jedynym państwem regionu, które nie akceptuje zmian, jakie nastąpiły po przegraniu zimnej wojny. Stoi w obliczu potęgi NATO i państw demokratycznych, do których zalicza się także Gruzja. Widać to było po reakcji Moskwy na pomarańczową rewolucję na Ukrainie. Prezydent Kwaśniewski powiedział wówczas słusznie, że Rosja bez Ukrainy jest lepsza niż Rosja z Ukrainą. Święte słowa! Rosja bez Gruzji też jest lepsza. Ale to nie znaczy, że polską politykę wobec Rosji będzie ustalał Michaił Saakaszwili. Chyba mamy w końcu własnego prezydenta i premiera.
Gdyby być konsekwentnym, to Polska powinna teraz zająć Królewiec. Też rosyjska enklawa, też był częścią Zachodu, dłużej był polski, krzyżacki i pruski niż rosyjski. Też jest skolonizowany przez Rosję. Więc nas co czekamy? Dał nam przykład Saakaszwili…