Wojna realu z wirtualem
UROK naszego kraju polega i na tym, że nigdy nie wiadomo – czy to jawa czy sen, real czy wirtual?
CUGIER – KOTKA. Co tu daleko szukać: choćby aktorka Cugier-Kotka. Najpierw wystąpiła w spocie Platformy, potem zmieniła opcję i wystąpiła w spocie PiS, a w końcu postanowiła ujawnić własne poglądy polityczne. W ubiegłym tygodniu była za PiS. Być może pozazdrościła Halinie Mikołajskiej, Andrzejowi Szczepkowskiemu i innym aktorom, którzy wsławili się walką z komuną? Ale oni przynajmniej byli konsekwentni, a tutaj nie wiadomo, co mówi Cugier, co Kotka, a co Cugier-Kotka. Granica pomiędzy realem a wirtualem zaciera się.
PIOTR ZAREMBA pisze o sobie w „Dzienniku”: „…ja, publicysta o oglądach centrowych…” Zaremba – publicystą centrowym! Raczej w wirtualu, bo w realu chyba jest inaczej. Kiedy jeszcze czytałem Zarembę w wołkowym „Życiu”, czy w „Dzienniku” (bezcennym podarunku Springera dla Kaczyńskiego), miałem go za publicystę prawicowego, zwolennika IV RP oraz PiS z dwugłowym orłem na czele. Potem Zaremba stwierdził, że genialny strateg zgubił busolę. Nigdy jednak nie wydawał mi się publicystą centrowym. Wiadomo – każdy człowiek, w tym P. Z., i ja także – widzi siebie inaczej niż widzą go inni. To naturalne. Z. też mnie widzi inaczej, niż ja widzę siebie. W porównaniu z Jerzym Robertem Nowakiem, czy Markiem Migalskim, jest P. Z. publicystą centrowym. Także w porównaniu z Rafałem Ziemkiewiczem, który pisze o „nikczemnościach polityki Bronisława Geremka” i o tym, że „Wyborcza” doskonale realizowała wskazanie Anatola Fejgina (stalinowski oprawca), iż „trzeba rozstrzelać polską dumę” – jest Zaremba „centrowy”. Ale nie jest tak centrowy, jak Jerzy Urban – który w „Dzienniku” deklaruje, że (gdyby nie przeszłość) głosowałby na Platformę. Piotr Zaremba centrowy nie jest. Chyba, że przyjmiemy zasadę iż „o tym, czy jestem centrowy, decyduję ja”. Wtedy wszyscy są centrowi, bo pomiędzy Urbanem i Wildsteinem jest dużo miejsca…
RYSZARD BUGAJ, w realu ekonomista i socjalista, w PRL uczestnik opozycji, od kilku miesięcy jest doradcą ekonomicznym prezydenta. Kiedy Lech Kaczyński wygłosił swoje orędzie ekonomiczne, Bugaj z realu trafił do wirtualu: Nie wiedział, kiedy orędzie będzie wygłoszone (dowiedział się od dziennikarzy!!), nie wiedział, że prezydent nie wygłosi tekstu przygotowanego przez niego, lecz tekst, w którym majstrowała Zyta Gilowska. Był „zbulwersowany”, że orędzie zawiera projekt obniżenia podatku VAT i zwiększenia deficytu budżetowego – pomysły, którym jest przeciwny. Wreszcie, wzburzony Bugaj zapowiedział, że ustąpi ze stanowiska, jeśli okaże się, że prezydent sympatyzuje z jedną partią polityczną, a konkretnie z PiS!! Czy dr Bugaj, i my wraz z nim, żyjemy w realu czy w wirtualu?
PIOTR KOWNACKI I JANUSZ PALIKOT to w realu politycy zamożni, którzy nigdy do końca nie wytłumaczą się ze swoich pieniędzy, bo pieniądze w Polsce budzą podejrzenie – często uzasadnione. Np. w realu emeryci i studenci wpłacali poważne sumy na fundusz wyborczy Palikota, ale były to chyba pieniądze wirtualne, a na pewno podejrzane, gdyż emerytom i studentom się nie przelewa. Teraz „Dziennik” dzień w dzień demaskuje Palikota, który zaciągnął pożyczki od firm zarejestrowanych na Karaibach, co samo w sobie karalne nie jest. Jarosław Kaczyński sugeruje już, że takimi podejrzanymi pieniędzmi Palikot płacił za promocję książki Tuska. Choć nie ma w tym niczego nielegalnego, to dla polskiego wyborcy jest podejrzane. Jeśli chodzi o ministra Kownackiego, który będąc szefem Kancelarii Prezydenta pobiera ponad milionową odprawę z Orlenu, to prawnie jest to zapewne OK., ale politycznie – fatalne, podobnie jak handel długami szpitalnymi, który uprawiał Bank Ochrony Środowiska pod jego zarządem. I znów – pod względem formalnym, w prawniczym wirtualu – wszystko mogło być OK., ale w politycznym realu – nie. Trafnie to ujął poseł Żelichowski z PSL: Kownacki został zaangażowany do Kancelarii, żeby poprawić wizerunek prezydenta, a teraz prezydent usiłuje poprawić wizerunek Kownackiego.
PIOTR SKWIECIŃSKI skrytykował w „Rzeczpospolitej” klauzulę wolności sumienia dziennikarzy, zainicjowaną przez Jacka Żakowskiego, która trafiła do ustawy o mediach. (Chodzi z grubsza o to, żeby w mediach publicznych nie zmuszać dziennikarzy do wygłaszania poglądów, których nie podzielają, lub informacji ich zdaniem nieprawdziwych). Skwieciński, który był do niedawna szefem PAP z nadania PiS, i umie myśleć klasowo, twierdzi, że klauzula leży w interesie … „Gazety Wyborczej” i jej akolitów. „Skoro klauzula sumienia ma nie dotyczyć dziennikarzy TVN, Polsatu, „GW” i agorowych stacji radiowych, to polityczny sens pomysłu Żakowskiego bije w oczy.” – pisze. Zdaniem Skwiecińskiego, w mediach dominuje nurt michnikowy i np. sprzeciw Hanny Lis (w „Wiadomościach” TVP) nie był żadnym non-konformizmem, tylko – wręcz przeciwnie – aktem konformizmu wobec środowiska (czytaj – „GW”). „Za koniunkturalistą stoi w takiej sytuacji stadne myślenie i wsparcie z ulicy Czerskiej. A teraz ma jeszcze dostać do ręki nowe narzędzie – klauzulę sumienia.” Moim zdaniem, ci którzy tak myślą, mają hopla na punkcie „GW”. Wszak nie chodzi o to, co jest dobre dla Michnika, tylko co jest dobre dla dziennikarzy i mediów publicznych. Nie jest jeszcze tak, że co jest dobre dla „Gazety”, musi być złe dla Polski, a widmo Michnika nie każdego straszy po nocach. Piotr Skwieciński pomylił wirtual z realem. Kiedy PiS wykonał skok na media, posadził jego na PAP, Czabańskiego na Polskie Radio, Wildsteina na TVP, kiedy zmieniono obsadę rozgłośni i oddziałów terenowych, kiedy Springer uruchomił „Fakt” i „Dziennik”, kiedy zwolniono setki osób i zatrudniano swoich, kiedy zaczęły obowiązywać listy proskrypcyjne, kiedy w Polskim Radiu zaczęli gościć na stałe redaktorzy Sakiewicz i Michalkiewicz, kiedy „Trójkę” objął p. Skowroński, kiedy „Rzeczpospolita” została zdominowana przez PP. Lisickiego, Semkę, Ziemkiewicza, Wildsteina, a TVP przez panią Gargas i Pospieszalskiego itd. itp. – „obóz Michnika” znalazł się defensywie, co zresztą prawica z dumą podkreślała. Dlatego poczucie osaczonej mniejszości non-konformistów, o których pisze red. Skwieciński, jest rodem z wirtualu, a nie z realu.